sobota, 27 grudnia 2008

To był...


dobry rok....
  • powitałam go w wyśmienitym towarzystwie Erasmusów. Północ wybiła dwa razy - po cypryjsku i po polsku. I w ogóle ta noc była z jednej strony iście międzynarodowa, a z drugiej - bardzo polska!
  • pierwsze 1,5 miesiąca było mi dane spędzić jeszcze na Cyprze. Żegnałam wszystkich wyjeżdżających przyjaciół i witałam świeżynki Erasmusowe. W końcu pożegnano mnie...
  • Polska przywitała mnie co prawda nie tak jak chciałam (liczyłam na biały śnieżek i temperaturę -5), ale od razu miałam okazję śpiewać do 4 rano i imprezować
  • ostatni semestr spędzony w Łodzi okazał się dużo ciekawszy niż te wcześniejsze. Dużo imprez, nowi znajomi (a wśród nich Erasmusi), praca zawodowa... i ta licencjacka też ;)
  • zaczęłam aktywnie spędzać czas - weekendami można mnie było spotkać praktycznie w każdym zakątku Polski. Raz Wrocław, raz Warszawa, potem Kraków, Olsztyn, Sopot...
  • zupełnie niespodziewanie dostałam propozycję pracy o jakiej od dawna myślałam. Wróciłam więc na stare śmieci do Radomska
  • spełniłam swoje dziecięce marzenie i zaczęłam studia w Krakowie. Moje wyobrażenia o tym miejscu się sprawdziły - Kraków jest magiczny! Szczególnie jak się ma w grupie takich świetnych ludzi!
  • mimo wyjazdu z Łodzi kontakt z ludźmi stamtąd wciąż jest świetny. A imprezy jeszcze fajniejsze niż wcześniej ;)
  • udało mi się spotkać z kilkoma osobami poznanymi na Cyprze - nie tylko polską ekipą, ale też Kostasem czy moimi Belgami,
  • jestem zadowolona z mojej pracy i to co robię sprawia mi dużą satysfakcję!
Właściwie to może to trochę niepolskie, ale nie mam powodów do narzekania! Wszystko układa się super... i jeśli mam sobie czegoś życzyć to tylko tego, aby przyszły rok był równie dobry jak ten!

czwartek, 20 listopada 2008

Znowu wspomnienia...

Wczoraj już miałam pisać że przez ostatnie zamieszanie w moim życiu zapomniałam o Cyprze... no ale dzisiaj, przy okazji poszukiwania zdjęć na konkurs foto znowu wróciłam do moich cypryjskich zdjęć... a razem ze zdjęciami wróciły wspomnienia. I znowu tęsknię... tęsknię tym bardziej, że tam zawsze świeciło słońce, było ciepło i tak... spokojnie i beztrosko.
Tęsknię też za ludźmi których tam poznałam. Oddałabym wiele, aby być tam znowu, z tą samą ekipą... Bawić się, śmiać, rozmawiać, podróżować...

Nie lubię marudzić. Ale kiedy są dni takie jak dzisiaj - kiedy jest zimno, mokro i ogólnie paskudnie, kiedy dzień w pracy się dłuży i kiedy nie ma z kim pogadać... wtedy żałuję, że nie jest tak, jak było jeszcze rok temu:
And if I had the choice
Ya - I'd always wanna be there
Those were the best days of my life...

poniedziałek, 10 listopada 2008

Wiadomości ze świata

Jestem z powrotem. Nie tylko z Brukseli, ale i z Beskidów. Ale po kolei - najpierw Bruksela.

Miasto jest przepiękne! Budynki na Grand Place i w okolicy zachwycają o każdej porze dnia i nocy, chyba każdy kelner mówi po polsku (przynajmniej "Dzień dobry", "Zapraszam" i "Dziękuję"), na każdym rogu jest grecka knajpka, wszędzie wprost leje się czekolada i kuszą przepiękne wystawy. Tylko jakoś reszta miasta taka brudna - pod samymi instytucjami europejskimi wala się pełno śmieci.



Udało mi się spotkać z moimi Belgami, z czego się bardzo cieszę - bo prawdę mówiąc kiedy żegnaliśmy się w grudniu, to raczej nie wierzyłam że jeszcze uda nam się spotkać. A tu proszę - chłopcy kompletnie się nie zmienili - no może tylko troszkę urośli ;)
Z wycieczkowych plotek powiem wam jeszcze tyle że:
- średnia wieku była grubo ponad 40. W sumie z Radomska były najmłodsze osoby (14, 15, 17, 22, 26), później długo, długo nic i prawie emeryci... no ale panowie nie próżnowali: od jednego dowiedziałam się np. że mam najładniejszy uśmiech na wycieczce ;)
- chciałam tam po prostu jechać i nie angażując się przeżyć te kilka dni, odreagować i mieć wszystko w nosie... ale okazało się że byłam opiekunem, tłumaczem i przewodnikiem jednocześnie. Bo reszta radomszczańskiej ekipy nie znała angielskiego - a więc kupowałam pamiątki, zamawiałam jedzenie, oprowadzałam po zabytkach i pytałam o drogę. Czasem miałam dosyć... ale ogólnie to nie było źle!
Wróciłam w piątek.. przepakowałam się z walizki w plecak, zamiast butów na obcasie i spodni na kant spakowałam bluzę i trapery i wyruszyłam w góry. Razem z przyjaciółmi z drużyny wyjechaliśmy na weekend żeby pobyć razem i odreagować to, co spotkało nas kilka dni wcześniej... wspólne wędrowanie, siedzenie przy ognisku, śpiewanie... to było właśnie to, czego potrzebowaliśmy.
A dzisiaj Go odwiedziłam. Jeszcze chyba nigdy nie widziałam tylu kwiatów przy jednym grobie... zostawiłam mu małą busolę - niech wskazuje mu drogę do miejsca, w którym będzie mu najlepiej...

niedziela, 2 listopada 2008

...

Miał 18 lat. Był zawsze uśmiechnięty, zawsze chętny do pomocy, ciągle się śmiał, żartował... był taką iskierką która pobudzała wszystkich.
Miał dużo planów - na dziś, na jutro, na przyszły tydzień, na kolejne lata...
Był oddany temu co robił. Zawsze można było na niego liczyć - pierwszy na zbiórkę, pierwszy na wyjazd...
Pamiętam go jeszcze jako małego chłopca, z czasów kiedy ja byłam drużynową a on moim podopiecznym. Największy urwis, ale i najbardziej uśmiechnięty chłopiec jakiego znałam. Wiele razy zaszedł mi za skórę, ale był osobą którą nie dało się nie lubić...
We wrześniu bawiliśmy sie na jego osiemnastce... dostał wymarzony prezent...
Wczoraj wieczorem spotkaliśmy się wszyscy na cmentarzu i szliśmy na coroczną zbiórkę przy jednym z grobów. Wspominaliśmy przeróżne wyjazdy, śmieszne historie które nam się przydarzyły... wszystko było takie normalne... po zbiórce jeszcze się pośmialiśmy, powiedzieliśmy sobie "do zobaczenia", daliśmy sobie buziaka w policzek...
a dzisiaj już go nie ma. Nie poprosił nikogo o pomoc, nie zapytał nikogo o zdanie, nie pomyślał co będzie kiedy go zabraknie... i skończył ze sobą...

nie mogę w to ciągle uwierzyć. Po prostu nie mogę. Kiedy ktoś zapytał się mnie na gg czy to prawda pomyślałam że to jakiś głupi żart. Już miałam do niego dzwonić - po to, żeby usłyszeć jego głos i móc śmiać się z tego, co ktoś wygaduje... ale to nie żart... Jego naprawdę już nie ma.
Już nigdy nie będziemy mogli śmiać się razem z nim, już nigdy nie pojedziemy razem na biwak, nie usiądziemy przy ognisku, nie będziemy śpiewać "Hosanny"...

poniedziałek, 13 października 2008

O Turkach kazanie

Jeśli ktoś zaprasza mnie do znajomych na facebooku, a ja tej osoby nie znam, to na 99,9 % ta osoba pochodzi z Turcji i jest facetem. Ja już zielonego pojęcia nie mam, skąd oni mnie wyłapują - gdybym była na Erasmusie właśnie w Turcji i należała do tureckich grup - byłoby to mniej więcej zrozumiałe. Ale byłam na Cyprze... więc to właściwie powinno się wykluczać. Widocznie się nie wyklucza - blond włosy robią swoje i tyle...
Dzisiaj takich zaproszeń dostałam sztuk dwie. Drugie już miałam automatycznie odrzucić, ale... spojrzenie wydało mi się znajome. Chwila szperania w pamięci i się okazało skąd znam tego pana...
Otóż pana tego (o iście tureckim imieniu Hasan [dowiedziałam się z facebooka właśnie]) poznałam podczas jedynej wizyty w klubie po tureckiej stronie Cypru (klub nosił nazwę Ice Club, a było w nim tak gorąco jak w Fire Club...). Słowo 'poznałam' w sumie nie bardzo tu pasuje, bo ledwo co z nim gadałam, a raczej próbowałam gadać (co widać na załączonym obrazku). Pan Hasan bowiem ledwo co komunikował sie po angielsku. Nawet na pytanie ile ma lat nie do końca potrafił odpowiedzieć - liczył sobie na palcach jak jest po angielsku '9'...

Dlatego też dzisiaj moje zdziwienie bylo tym większe, że Hasan oprócz wysłania mi zaproszenia... napisał do mnie na facebook'owym czacie... już myślałam że w ciągu pół roku nauczył się perfekt angielskiego... ale nie: jedyne co udało mu się sklecić to:
sorry ı m litle speak inglişh .fine end you

i
when come to cyprus

...
a potem zniknął... pewnie zadawałam zbyt wiele pytań ;)

W każdym razie fala wspomnień znowu powróciła. Ach ten Cypr...
aaa, zapomniałam dodać - kiedy się okazało że dogadać to my się nie dogadamy, dostałam od Hasana różę ;) (której oczywiście potem zapomniałam wziąć od koleżanki... ale co tam ;))
Na koniec ja w otoczeniu już nie jednego, ale dwoch tureckich przystojniaków...

niedziela, 12 października 2008

Cypr & Warszawa

Dzisiaj był naprawdę piękny dzień. Taki jak na Cyprze zimą - bezchmurne niebo, słońce i taka sama temperatura... żyć nie umierać!
No właśnie, u mnie na tapecie znowu Cypr. Z kilku powodów: po 1: będąc w Warszawie spotkałam się z Hensem i mieliśmy okazję powspominać nasze erasmusowe przygody. Po 2: również w stolicy spryskałam się zapachem z którym po raz pierwszy spotkałam się na Cyprze. I za każdym razem kiedy go czułam przed oczami miałam tamte chwile... tak się zastanawiam, czy kiedykolwiek się od tych wspomnień "uwolnię" - wiem że dla niektórych ludzi ten temat jest już uciążliwy ;)

A co do samej Warszawy: pojechałam tam na szkolenie z treningu trenerów. I wiecie co? Większość rzeczy które dla innych były nowością (zabawy z uczestnikami, przemienność form, różnorodne metody szkoleniowe) już znałam. Skąd? Z kursu dla drużynowych harcerskich, na którym byłam w pierwszej klasie liceum... właściwie to rzeczą którą z tego szkolenia wyniosłam jest to, że wszystko to co robiłam dla dzieci, mogę też robić dla dorosłych ;) więc nie był to czas stracony. No i zrobiłam małe zakupy ubraniowe, a także obejrzałam film "Kobiety". Polecam, pod warunkiem że na dużym ekranie nie chcecie oglądać męskich twarzy ani tyłków! :)


czwartek, 25 września 2008

To już rok...

Rok temu dokładnie o tej porze lądowałam na ziemi cypryjskiej...
przywitały mnie upały i sympatyczni ludzie.
W drodze z Larnaki (gdzie jest lotnisko) do Nikozji (gdzie mieszkałam) rozglądałam się na wszystkie strony... i widziałam tylko pustynię. Nagie skały, piasek, zero zieleni. I piękne morze, palmy...
Miałam przed sobą perspektywę spędzenia tam 5 miesięcy, byłam ciekawa każdego dnia, nowej uczelni, nowych przyjaciół...
Nie wiedziałam jeszcze gdzie będę mieszkać, ale dzięki uprzejmości Oli miałam gdzie przespać pierwszą noc.
Byłam pełna obaw, ale nie mogłam się już doczekać tego co mnie czeka.

Jak ten czas szybko mija...

poniedziałek, 22 września 2008

Polis w trzech ujęciach

Wśród 5000 zdjęć które przywiozłam ze sobą z Cypru wciąż są takie, które odkrywam na nowo, bądź takie które już bardzo dawno temu podbiły moje serce.
Dzisiaj będzie mała dawka zdjęć z przecudnej miejscowości Polis. Mam nadzieję że te zdjęcia ogrzeją troszkę Wasze serduszka w ten chłodne jesienne wieczory. Mnie osobiście dzięki takim widoczkom jest cieplej,a dwa z tych zdjęć (pierwsze i trzecie) powiesiłam w antyramie nad łóżkiem, żeby wydzielały pozytywne wibracje. I to działa!
Ps. Rocznica wyjazdu na Erasmusa zbliża się wielkimi krokami... dzisiaj nawet dostałam maila z mojej byłej już uczelni z pytaniem czy nie chciałabym być opiekunem Erasmusów którzy przyjeżdżają do Łodzi. Jasne że bym chciała! Szkoda tylko że to niemożliwe :(

poniedziałek, 15 września 2008

Cypryjskie video

Im bliżej 25 września, czyli dnia kiedy minie dokładnie rok od rozpoczęcia mojej erasmusowej cypryjskiej przygody, tym bardziej tęsknię za tym co było. Za tymi beztroskimi dniami spędzonymi wśród wspaniałych ludzi, za nicnierobieniem, wycieczkami, opalaniem, erasmusowymi imprezami, rozmowami, wygłupami... pewnie to wszystko dlatego, że coraz bardziej czuję, że ten okres w moim życiu już przeminął. Teraz na pierwszym miejscu jest praca, wakacje już nigdy nie będą wakacjami, już nie można rano zdecydować o zostaniu w łóżku i ominięciu jakiegoś wykładu, nie można zarywać nocy w środku tygodnia... Dodatkowo jeszcze pogoda za oknem jest taka paskudna, że nic mi się nie chce - a na Cyprze słońce i upały... rok temu przede mną była perspektywa półrocznych wakacji, teraz... teraz zamarzanie w drodze do pracy i z powrotem... i czasem jeszcze w pracy, przynajmniej dopóki nie zaczną grzać grzejniki ;)
Całe szczęście że są wspomnienia i jest Internet - dzięki temu w każdej chwili mogę powspominać te piękne chwile i porozmawiać z ludźmi, za którymi tęsknię. Z tego wszystkiego powstał też filmik - zlepek filmików powstałych na Cyprze. Erasmusom się podobał, mam nadzieję że dla Was chociaż nie będzie nudny. Jakby co to mogę wytłumaczyć poszczególne wątki ;)




czwartek, 28 sierpnia 2008

Przegapiona rocznica

Z powodu zamieszania w moim życiu przegapiłam małą rocznicę - rok istnienia tego bloga. Kto by pomyślał, że to już tyle czasu minęło od moich przygotowań do wyjazdu na rajską wyspę! Mnie cały czas wydaje się że to było wczoraj... w każdym razie, zupełnie przypadkowo (ale powiedzmy że z tej okazji :P) zmieniłam szablon. Trochę odbiegłam od wcześniejszego wyglądu i zmieniłam nazwę. Ale myślę że ta obecna (zaczerpnięta z piosenki śpiewanej m.in. przez Norah Jones) pasuje idealnie do mojego kochanego Cypru... żeby was bardziej przekonać zapraszam do obejrzenia krótkiego filmiku wygrzebanego na youTube.. po kilku reklamach na początku ukażą Wam się naprawdę przepiękne widoki! Mnie jak zwykle zakręciła się w oku łezka, kiedy zobaczyłam te znajome i tak bliskie memu serca miejsca...

piątek, 22 sierpnia 2008

Syndrom cypryjski powrócił

Syndrom cypryjski powrócił. Co to oznacza? Wspominanie i tęsknotę za tym co było. Przejrzałam kilkanaście albumów z naszymi erasmusowymi zdjęciami na facebooku, dodałam kilkadziesiąt komentarzy, przypomniałam sobie wiele momentów... wiele razy serce mi mocniej zabiło na widok jakiegoś miejsca, osoby lub sytuacji... z tego wszystkiego wybrałam parę zdjęć żeby wam zaprezentować, część już może widzieliście...
Oto 25 powodów mojej miłości do Cypru:

  1. Bo nieznani mi jeszcze wtedy ludzie zabrali mnie na przecudowną wycieczkę na północ Cypru,
  2. Bo poznałam wspaniałych ludzi którzy tworzyli moją erasmusową familię,
  3. Bo woda była przecudownie czysta i ciepła,
  4. Bo "Polak Litwin trzy bratanki" ;)
  5. Bo niektórzy, tak jak Jaques, potrafili mnie baaardzo pozytywnie zaskoczyć (jak on dobrze tańczył!! a jak gotował!!)
  6. Bo wycieczki w takim gronie nie mogły być nieudane,
  7. Bo 1 grudnia na drzewach wciąż były owoce,
  8. W w grudniu można było chodzić w bluzce na ramiączkach i podziwiać najpiękniejsze zakątki wyspy,
  9. Bo mimo odległości od domu udało nam się wytworzyć świąteczną i rodzinną atmosferę,
  10. Bo związek polsko - cypryjski może dać litwińskie dzieci ;)
  11. Bo można tam poznać wspaniałych Polaków,
  12. Bo tuż przed Sylwestrem można moczyć się w morzu,
  13. Bo nieważny jest kolor skóry!
  14. Bo można przetańczyć całą noc, nawet przy disco polo :)
  15. Bo w cypryjskim barze mogą pracować dwie Polki, tej samej nocy ;)
  16. Bo nawet czekanie na kogoś na lotnisku nie musi być nudne,
  17. Bo w styczniu można popijać sok ze świeżych truskawek,
  18. Bo blond włosy wzbudzają zainteresowanie większe niż biust,
  19. Bo podczas kalendarzowej zimy można znaleźć miejsca gdzie jest akurat jest wiosna lub jesień,
  20. Bo można z Litwinami, Rumunką i Irańczykiem odwiedzić turecki klub i świetnie się tam bawić,
  21. Bo nawet tam można kibicować polskim piłkarzom, na żywo, w gronie tysiąca rodaków!
  22. Bo są takie miejsca odwiedzone zupełnie przypadkiem, ale pozostające na zawsze w pamięci,
  23. Bo można pracować z trzema długowłosymi i przewspaniałymi ludźmi, z których jeden jest zawsze uśmiechnięty i pomocny, drugi non stop zwija papierosy i nigdy nie miał dziewczyny, a trzeci jest najukochańszycm i najbardziej bezradnym szefem jakiego do tej pory miałam!
  24. Bo są takie miejsca, w których chciałoby się pozostać już na zawsze...
  25. Bo wszystko jest tam na wyciągnięcie ręki..


czwartek, 7 sierpnia 2008

Zmiana przyzwyczajeń

Pół roku temu:
  • kładłam się spać między 2:00 a 4:00 nad ranem,
  • budziłam się koło 11:00,
  • planowałam chodzić na fitness/ siłownię/ biegać,
  • planowałam rzucić, lub chociaż ograniczyć, jedzenie słodyczy,
  • studiowałam i balowałam,
  • przyjeżdżałam do Radomska na parę chwil,
  • chwile przed komputerem spędzałam na GG, n-k, facebooku, czasem pisałam pracę...
  • planowałam spędzić całe wakacje na Cyprze,
  • nie mogłam dogadać się z rodzicami,
Teraz:
  • kładę się spać najpóźniej koło 24:00,
  • wstaję pierwsza w domu - koło 7.00,
  • wyciskam poty na siłowni, jeżdżę na rowerze,
  • nie jem słodyczy (od dziś!) (paluszki nie są słodkie, prawda? :)),
  • pracuję i czasem baluję,
  • wyjeżdżam z Radomska na parę chwil,
  • chwile przed komputerem spędzam robiąc analizy, tabelki, wykresy i inne cuda ;)
  • planuję spędzić najbliższy urlop na Cyprze,
  • planuję świąteczny wyjazd z rodzicami,
Jak widać zmieniło się wiele, pewnie jeszcze więcej niż tu napisałam. Wiele osób się mnie pyta ostatnio, czy nie żałuję że studencki okres jest już za mną. Gdybym siedziała cały czas w Radomsku i tylko pracowała, nie robiąc nic innego, żałowałabym na pewno. Ale teraz nie mam nawet czasu na zastanawianie się ;) Poza tym podoba mi się w pracy, nawet jeśli 95% rzeczy które tam robię jest dla mnie zupełną nowością. Więc: nie, nie żałuję! Brakuje mi tylko czasem ludzi z Łodzi. Ale już jutro śmigam ich odwiedzić ;)

niedziela, 3 sierpnia 2008

Luźne gadki

Chociaż jestem już po obronie to ciągle mam kontakt z moim promotorem - a to ze względu na publikację którą on wydaje, a w której ma się znaleźć moja praca licencjacka. Ostatnio wysłał mi maila w tej sprawie - z prośbą o sprawdzenie roboczej wersji mojego tekstu (okazuje się że jest tam calutka moja praca!!) oraz stworzenie krótkiej notatki do noty o autorach. Wysłałam mu taki tekst i dodałam:
myślę że tyle wystarczy, bo to co robię teraz jest zupełnie niezwiązane z tematem. No chyba że dopiszę że wciąż wspominam niezapomniany czas na Cyprze :)
Dziś dostałam odpowiedź:
jasne, dorzucę jeszcze Pani fotki z nk :)
No i ponownie mnie rozbroił ;) a kto nie pamięta sytuacji z naszą klasą - KLIK ;)

poniedziałek, 21 lipca 2008

Cyprusowo wciąż!

Pierwszy tydzień pracy zleciał w miarę szybko, nawet biorąc pod uwagę fakt, że czasem strasznie się nudziłam. Chociaż patrząc na dzień dzisiejszy, to ten tydzień będzie jeszcze gorszy – bo opiera się praktycznie wyłącznie na obserwacji tego co się dzieje. Przypatruję się obsłudze klientów w różnych działach. Czasem zdarza mi się coś skserować, coś podać, ale zazwyczaj po prostu siedzę i słucham. I patrzę na czas w telefonie. Ale z każdym dniem jestem bliżej 1 sierpnia, a wtedy zacznie się prawdziwa praca. Już się nie mogę doczekać! Czyżbym miała zadatki na pracoholika? :)
W weekend odwiedziłam Monikę, którą poznałam w zeszłym roku będąc na koloniach w Poddąbiu (dla tych którzy nie wiedzą – nie, nie byłam tam uczestnikiem, Monika też nie – byłyśmy dzielnymi paniami wychowawczyniami ;)). Nasze rozmowy toczyły się wokół wspomnień z kolonii, pracy, przyszłości, studiów i Cypru. No właśnie – ten temat ostatnio często jest na moich ustach. Zresztą tak naprawdę mówię o nim i myślę już jakiś rok, od momentu kiedy zdecydowałam się na wyjazd tam. W żorskiej alei znalazł się i Cypr ;)
W każdym razie – to naprawdę niesamowite, że pomimo upływu czasu wciąż jest we mnie tyle wspomnień i tyle opisów tego, co tam przeżyłam. Chociaż tak naprawdę nawet jakbym mówiła miesiąc bez przerwy, to pewnie nie udałoby mi się do końca oddać klimatu tego, w czym uczestniczyłam. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że 5 miesięcy po powrocie (jak ten czas szybko leci!! Dopiero co przechodziłam odprawę na lotnisku w Larnace, ryczałam jak bóbr w samolocie i spędziłam chyba setki godzin na lotnisku w Wiedniu, a potem wlokłam się pociągiem do domu) wciąż mam doskonały kontakt z większością Erasmusów. Prawdę mówiąc zawdzięczam do facebookowi, na którym zarejestrowani są prawie wszyscy. Wystarczy tylko zrobić KLIK i już znajduję się na stronie Emmi, Liny, Vytisa czy Hilmiego, mogę obejrzeć ich ostatnie dodane zdjęcia, zobaczyć jakie mają plany na najbliższe dni albo co właśnie robili. Kolejny KLIK – i piszę im na ich ścianie kilka ciepłych słów, składam urodzinowe życzenia albo komentuję opis. KLIK KLIK – i staję się ich internetowym właścicielem ;)
No ale na szczęście między nami istnieje nie tylko kontakt internetowy. W najbliższy piątek bowiem mamy mini spotkanie w Warszawie. Chociaż właściwie to wcale nie będzie ono takie mini ;) Ola, Marysia, Filip, Michał, Łukasz, ja, Kristalla (Cypryjka, dziewczyna Michała) i Shadi (kolega Łukasza), może Adam – ta noc będzie należała tylko do nas! Poza tym mam zaproszenie do Francji, z którego bardzo chciałabym kiedyś skorzystać, zawsze mogę też wpaść na Litwę, do Danii, Anglii, Belgii czy przede wszystkim – na Cypr. Przydałby się tylko jeszcze czas i pieniądze ;)

ps. A tak zupełnie na koniec, poza tematem. Byłam dzisiaj na siłowni. Pierwszy raz od stu lat. Pierwszy raz zajął się mną trener. Pierwszy raz zmachałam się tak, że obawiam się jutrzejszego poranka. W każdym razie czuję, że ten wycisk zaowocuje, dlatego w środę oddaję się w ręce trenera Marka po raz drugi :) a jutro i w czwartek rower – radomszczańskie życie chyba wyjdzie mi na dobre ;)

piątek, 18 lipca 2008

Erasmusowo raz jeszcze

W jednej chwili coś ścisnęło mnie w gardle. Oczy się same zaszkliły... wystarczyło że przeczytałam kilka zdań. Kilka zdań, które momentalnie przypomniały mi te 139 dni, które spędziłam na Cyprze. Wszystko za sprawą blogowicza Hensa, który spędził rok na Erasmusie w Grecji. Czytam o jego odczuciach po powrocie, o wrażeniach... i naprawdę mam wrażenie że to jakby wyjęte z moich ust (chociaż on to zrobił ładniej ;))
To niewiarygodne, jak moja erasmusowa przygoda jest we mnie głęboko zakorzeniona. Jak bardzo mnie zmieniła, jak wiele pozwoliła mi odkryć - poznałam nie tylko nowych ludzi, nowe kultury, ale także samą siebie.
I tak mi teraz smutno, że to już wszystko minęło... że moje wakacyjne plany się nie udały i nie zobaczę Cypru... i nie spotkam się z ludźmi którzy tam teraz są lub zaraz będą... i że ten błogi czas lenistwa który tam miałam się już definitywnie skończył... to był naprawdę najwspanialszy okres w moim życiu. Taki okres, który się już nigdy nie powtórzy...

wtorek, 1 lipca 2008

Obrona, obrona i po obronie ;)

No i już jestem po. Właściwie to tak jak myślałam i tak jak wiele osób mówiło – obrona to tylko formalność. Ale zawsze jest to egzamin, do tego raczej ważny ;) więc stres był. Chociaż i tak mały, dużo mniejszy niż miałam np. wtedy, kiedy jechałam po raz pierwszy na obóz jako komendantka i nie miałam odpowiedniego wieku żeby być kierownikiem placówki ;)
Ale wracając do obrony. Stres udzielił mi się właściwie od rodziców, bo mój tata strasznie do tej Łodzi pędził, jakbyśmy co najmniej byli spóźnieni. Jak już dotarliśmy na uczelnię i zobaczyłam innych ludzi czekających w kolejce, poczułam go bardziej. Z tego wszystkiego aż pomyliłam godziny na telefonie i myślałam że już 11:54, a była dopiero 11:30. Zanim obrona się zaczęła mój promotor tysiąc razy wchodził i wychodził z pokoju w którym odbywają się obrony, a ja za każdym razem myślałam że to już. Ale nie – najpierw szukał recenzenta, potem przyjął jakąś dziewczynę która miała się bronić za parę dni… ostatecznie zaczęło się z jakimś piętnastominutowym opóźnieniem. I kiedy już wyszedł zapytać się kto chce się pierwszy bronić, bo z rąk wyleciały mi wszystkie trzymane notatki – jak na filmie. W każdym razie zgłosiłam się jako pierwsza, żeby mieć to szybciej za sobą.
Kiedy już weszłam do sali, to na widok tych wszystkich niezwykle sztucznych zachowań komisji) aż się rozluźniłam i chciało mi się śmiać. Bo najpierw poinformowali mnie bardzo oficjalnie, że zdałam wszystkie egzaminy i nie ma przeszkód żebym mogła przystąpić do obrony. No to usiadłam. Zaczęłam od krótkiego streszczenia mojej pracy, powodu wybrania akurat takiego tematu itd. Wcześniej bałam się, że stres mnie zje i będę się zacinać albo po prostu braknie mi słów. Ale gdzie tam! Tak się rozgadałam, że trajkotałam jak szalona :) potem promotor i recenzent przedstawili mi swoje recenzje pracy. Po kolei wstawali i niezwykle oficjalnym językiem opisywali moje wypociny. Tu się dowiedziałam że moja praca jest oryginalna i unikatowa, że swym zakresem zbliżona jest to wydanej zaledwie kilka tygodni temu książki będącej pracą doktorską jakiegoś pana (i że właściwie to on mógłby korzystać z mojej pracy pisząc swoją!!) i że nadaje się na publikację (o której mój promotor mówił mi już jakiś czas temu). Potem gładko przeszliśmy do pytań. Jedno mnie troszkę zaskoczyło, ale to chyba nie tyle było pytanie, co uzupełnienie mojej wiedzy (ze źródeł z których korzystałam do pisania pracy nie było takiego ujęcia problemu). Jakby ktoś był ciekawy to pytali o różnicę między sporem a konfliktem międzynarodowym (a także ich rodzajami), o Radę Bezpieczeństwa ONZ (a szczególnie o jej stałych członków i plany rozszerzenia), a także to czego nie wiedziałam – o czwartą metodę stosowaną przez ONZ w rozwiązywaniu konfliktów (powiedziałam o peacemaking, peacebuilding, peacekeeping, chodziło jeszcze o dość nową i sporną czwartą metodę – wymuszanie pokoju). Porozmawialiśmy też chwilę o samym konflikcie cypryjskim, zostałam zapytana o to kiedy moim zdaniem zostanie on rozwiązany, o Turcję w Unii Europejskiej, oraz o moje ostatnie napisane w pracy zdanie, mówiące o nadziei na rychłe rozwiązanie problemu.
Kiedy uporałam się z pytaniami zostałam poproszona o wyjście, aby komisja mogła „podebatować na mój temat w pozytywnym tonie”. Po paru minutach razem z rodzicami zostałam zaproszona na salę, w której mój promotor z uśmiechem na twarzy powiedział że z toku studiów uzyskałam średnią ponad 4,5, z pracy dostałam 5 i z samej obrony również 5 co daje ostatecznie 5 na dyplomie ;) rodzice dostali gratulację a dziekani życzyli mi żeby konflikt cypryjski nie został za szybko rozwiązany, żebym miała o czym pisać w przyszłości ;) potem do głosu doszedł mój tata, który zawsze uważa się za najmądrzejszego (zawsze zakłada się że wygrałby z całą rodziną w teleturnieju „Jeden z dziesięciu”, już tysiąc razy chciał stawać z nami w szranki) i wyraził swoje zdanie na temat Turcji. Tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy naszą wizytę w pokoju obron.
Uff, no to się rozpisałam! W każdym razie cieszę się że mam to już za sobą, teraz czas na dwutygodniowy relaks, a potem do roboty! :):)

Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków, teraz kciuki trzymać będę ja bo jeszcze pare znajomych mi osób zdaje!

Niech się dzieje wola nieba... obrona

No to jadę się bronić. Z całą rodziną prawie. Miała być tylko mama, ale że boi się jeździć po Łodzi w godzinach szczytu, to i tata ostatecznie jedzie. Brat zostaje, bo ktoś przecież musi pracować ;)

Moja nauka do obrony wyglądała marnie. Zaczęłam się uczyć na obozie. Kto był kiedyś na obozie, lub gdziekolwiek na wyjeździe ze znajomymi wie, jakie to trudne. Pełno ludzi, pełno ciekawych rzeczy do roboty i cała teczka notatek. No ale jakoś dałam radę. Nawet dziewczynki z Bursztynowej, w wieku 10 – 13 lat się ze mną uczyły. Tłumaczyłam im etapy integracji gospodarczej na przykładzie obozu harcerskiego. Da się ;) Aha, dziewczyny stwierdziły że nie idą na studia bo trzeba pisać pracę (i to nawet nie jedną!!) i uczyć się w wakacje ;) Przy okazji odkryłam, że większość ludzi nie ma zielonego pojęcia na temat Unii Europejskiej. Nawet licealiści nie wiedzieli dokładnie ile jest państw w UE...
Potem miałam uczyć się calutką drogę w pociągu z Olsztyna do Radomska. Ostatecznie przeczytałam calutką książkę (zupełnie niezwiązaną z pracą, oczywiście) i przez pół godziny wpatrywałam się w pierwszą stronę notatek. I myślałam nie wiem o czym, ale na pewno nie o obronie. W każdym razie – uczyć miałam się dziś. Ale od rana zajęłam się stroną szczepu. Potem pogaduchy na gg. Potem obiad u babci. Potem wyprawa do biblioteki i po zdjęcia (ojjj, to była historia… zaraz napiszę). Potem małe porządki w domu. Potem rodzice wrócili z wczasów, więc powitania, opowieści, planowanie wyjazdu. Potem czas na Internet. No i na szarym końcu – nauka… no zobaczymy jak to będzie.

A co do historii ze zdjęciami – ojj, już nie pamiętam kiedy tak się zdenerwowałam! W zeszły wtorek poszłam do fotografa w celu zrobienia zdjęcia do dyplomu. Właściwie to chciałam wywołać to, które już miałam, ale fotograf stwierdził że zrobi mi nowe. Zgodziłam się. Zrobił kilka, wybraliśmy najlepsze, poprosiłam żeby było czarno – białe. A on na to że niestety zapomniał jak to zrobić (facet prowadzi zakład z synem, syn obecnie przebywa za granicą, to raczej on był mózgiem tego zakładu). Noo dobra, niech będzie kolorowe… Zapłaciłam 30 zł i miałam odebrać w środę.Poszłam w środę, koło południa. Zamknięte i zero informacji co jest grane. Poszłam po południu, nadal zamknięte. Potem wyjeżdżałam… więc wybrałam się po zdjęcia dzisiaj. Byłam pod zakładem o 15.30. A tam w drzwiach kartka: dzisiaj zakład czynny do 15.00. No cholera! A ja mam jutro obronę i muszę mieć te zdjęcia TERAZ! Cóż więc robić… musiałam się wrócić do domu po pendriva i lecieć do innego fotografa, żeby wywołał mi to stare zdjęcie (które wg mnie i tak jest ładniejsze od tego zrobionego we wtorek). Na szczęście tu obyło się już bez problemów i po niecałych 10 min od wejścia byłam już posiadaczką zdjęć do dyplomu w liczbie 8 (właściwie to chciałam 4 ale mogą się przydać ;)). Jak widać – nie ma tego złego… w każdym razie fotografowi nr 1 nie odpuszczę, niech już teraz szykuje moje pieniądze.

Ech, rozpisałam się, a czasu nie ma. Zaraz wyjazd i obrona. No to trzymajcie kciuki – mam obronę na 12:00, razem ze mną broni się jakiś chłopak. Nie wiem kto będzie pierwszy ale mam nadzieję że ja. Trzymajcie kciuki!

ps. Co za zbieg okoliczności! Dzisiaj ma dojść do spotkania pomiędzy cypryjskimi liderami! Może w końcu uda im się zrobić krok naprzód. Będę trzymać kciuki i mam nadzieję że zarówno ich spotkanie, jak i moja obrona zakończą się powodzeniem!

środa, 25 czerwca 2008

Obozowo

Za chwilę zrzucę spódniczkę i buty na obcasie w których dzisiaj załatwiałam różne sprawy na mieście i wskoczę w moro i glany. A to oznacza nic innego jak wyjazd na obóz. Kto by pomyślał, że to dopiero mój 6 obóz harcerski… pierwszy raz pojechałam na taki jak już byłam drużynową, wcześniej moi rodzice nie chcieli mnie na nie puszczać (jak twierdzili – na takim obozie chodziłabym głodna i brudna) argumentując to brakiem dofinansowań. Od momentu objęcia funkcji drużynowej rodzice nie mieli już jednak nic do gadania (tym bardziej że sami wyrazili zgodę na to, żebym zajęła się drużyną).
No więc się zaczęło – corocznie prawie miesiąc wakacji spędzałam w lesie, z dala od komputera, Internetu, telewizora i innej cywilizacji, za to w bliskim kontakcie z leśną zwierzyną (komarami, robalami, jaszczurkami) i najdroższymi mi ludźmi. Dużo osób zastanawia się pewnie, co my na takich obozach robimy. No więc troszkę Wam napiszę…

Tuż po przyjeździe zabieramy się za budowanie naszego podobozu. Śpimy w namiotach (które zazwyczaj już stoją dzięki osobom które przyjeżdżają wcześniej – kwaterce), na pryczach, czyli łóżkach zrobionych przez nas własnoręcznie z drewna, wyplecionych sznurkiem. Na budowie łóżek schodzi nam zazwyczaj pierwszy dzień. Starsi pomagają trochę młodszym, szczególnie tym którzy są na obozie pierwszy raz. Taka budowa pryczy zaczyna się zaplanowaniem jej wyglądu (zazwyczaj są dwupiętrowe), wybraniem odpowiednich żerdzi (muszą być odpowiednio długie i grube), wykopaniem dołków, wbiciem „nóg”, przybiciem poprzeczek i wyplataniem. Tak samo robimy półki.
Jak już każdy ma gdzie spać bierzemy się za budowę pozostałych rzeczy – bramy wejściowej, ogrodzenia, komendy (czyli miejsca spania kadry. W 2006 komenda była na wysokości , wchodziło się po drabinie. Na początku zamiast chodzić – czołgałam się :)), placu apelowego (czyli miejsca dookoła którego mamy poranne apele, z masztem na flagę pośrodku) oraz innych ozdobnych elementów. Na kwaterce (czyli budowaniu) schodzi nam 2-3 dni. Realizację programu obozowego zaczynamy po uroczystym apelu rozpoczynającym.
Co roku nasze obozy mają inną myśl przewodnią – stylizację. W latach poprzednich stylizacja dotyczyła m.in. czasów komunistycznych, starożytnej Grecji i Rzymu, Robin Hooda, Dalekiego Wschodu. W tym roku będziemy natomiast piratami. Na czym taka stylizacja polega? Każdy z nas ma strój stylizacyjny, przygotowujemy zajęcia związane z tym tematem (podczas poznawania kultury Japonii i Chin jedliśmy pałeczkami, uczyliśmy się origami, parzyliśmy herbatę, tworzyliśmy mandale itp.), poza tym budujemy również elementy stylizacyjne na terenie naszego podobozu (np. kiedy mieliśmy stylizację na wieś do naszego podobozu wchodziło się przez stodołę, nad namiotem kadry był najprawdziwszy wiatrak, a obok niego – studnia).
Oprócz zajęć programowych związanych ze stylizacją przygotowywujemy także inne zajęcia, typowo harcerskie (pierwsza pomoc, terenoznawstwo), organizujemy wycieczki (jedno- bądź dwudniowe, w zależności od atrakcji w okolicy), robimy ogniska i dobrze się bawimy. Nie potrzebujemy do pomocy żadnego biura turystycznego – sami wszystko załatwiamy, od miejsca zakwaterowania (zazwyczaj są to stanice harcerskie), poprzez kwestie związane z dojazdem, ubezpieczeniem i całym programem. Kadrę stanowią młodzi ludzie, nieznacznie starsi od uczestników. Naszym atutem jest to, że znamy praktycznie wszystkich ludzi którzy z nami jadą. Oni i ich rodzice ufają nam, my ufamy im. Nie ma picia alkoholu czy innych używek, ani wybryków ludzi – no chyba że za taki uznamy poranną wyprawę do Mc’Donaldsa po hamburgery ;)
Z jednej strony panuje luz, bo wszyscy się znają i nikt się nie wywyższa, wszystko można przedyskutować i zrobić tak, żeby było dobrze. Z drugiej strony – panuje dyscyplina i wszyscy się słuchają. Bunt jak do tej pory zdarzył nam się tylko raz – miała być gra nocna ale ludzie nie chcieli na nią iść, wszyscy weszli do jednego namiotu, zamknęli się i nie wyszli na gwizdek zbiórki. Potem spali w jednym namiocie ;)
Każdy obóz jest inny, na każdym panuje niepowtarzalna atmosfera. Każdy ma swoje powiedzonka, swoje „gwiazdy” i niezapomniane momenty. Każdy jest wspominany przez następne lata przez jego uczestników. Są takie obozy, które miały miejsce na długo zanim zostałam harcerką, ale wiem o nich sporo – dzięki wspomnieniom innych.
Kiedy obóz dobiega końca nadchodzi czas na sprzątanie. Wszystko to, co na początku stawiamy, trzeba rozebrać i pozostawić miejsce takim, jakim było zanim się pojawiliśmy. Chociaż np. w zeszłym roku wszystko zostało po staremu – a to dlatego, że poprosili nas o to gospodarze stanicy. Teraz już niewiele środowisk śpi na pryczach i tworzy zdobnictwo obozowe, dlatego nasze obozy corocznie są odwiedzane przez setki gości – zarówno harcerzy, jak i lokalne władze, a nawet telewizję ;) inne dzieciaki są zawsze zachwycone i pytają się swoich drużynowych, czy oni „też będą mogli zbudować sobie takie łóżka”.

To ja lecę się przebierać i pakować. Do usłyszenia po powrocie!

wtorek, 17 czerwca 2008

Obrona i ostatnie dni w Łodzi, o!


Taaa daaaam! :) No to praca wydrukowana i oprawiona, teraz tylko muszę ją dostarczyć komu trzeba i będzie można odliczać dni do obrony. Sama obrona podobno nie taka straszna, pierwsza tura mojej grupy ma ją już za sobą. I co tu dużo gadać - wszystkie dziewczyny dostały 5! Pogratulować! :)

Ale ja póki co o obronie nie myślę, bo zwyczajnie nie mam czasu. I nawet się nie zapowiada że będę miała... w piątek opuszczam na stałe Łódź więc mam czas zaplanowany prawie co do minuty, bo i praca i spotkania z tymi których dawno nie widziałam (jak np. moja współlokatorka była), tymi z którymi spędzałam czas na studiach i też mogę ich nie zobaczyć długo, a przynajmniej nie wszystkich naraz, jak i tych których nie widziałam jeszcze nigdy (dzisiaj jestem umówiona z Magdą :):)) W czwartek natomiast czeka mnie wizyta polsko - cypryjskiego gościa. Znaczy Polaka którego poznałam na Cyprze! A do tego wszystkiego... pakowanie. Tak w ogóle to nie powinnam pisać, tylko już się zaczynać pakować, ale zwyczajnie nie mam siły. Praca (szczególnie taka jak dziś - kiedy przez większość czasu nie miałam nic konkretnego do roboty i albo wymyślałam sobie coś na siłę albo po prostu nic nie robiłam) potrafi naprawdę wymęczyć ;)


piątek, 13 czerwca 2008

Polska - Austria

I po kolejnym naszym meczu... tym razem oglądałam go w tłumie łódzkich kibiców, w Manufakturze. Żeby było ciekawiej, to grono które razem ze mną kibicowało biało - czerwonym, było iście doborowe: bo i Grek, i Turek, i Niemców dwóch, i Portugalka, i Irlandczyk. Po zdobytej przez nas bramce i euforii kibiców naprawdę wierzyłam że wygramy ten mecz i wszyscy Erasmusi wierzyli w to samo. Razem krzyczeliśmy "Polkaaaaaaaaaaaaaaa białoooooooo - czerwoniiiiiiiiiiiii" i "Jeszcze jeden", przerywane okrzykami niecenzerulanymi (jak wiadomo takie słownictwo jest najszybciej przyswajalne w obcym języku). I wszystko było pięknie i cudownie... aż do tej ostatniej minuty. Standardowo przegapiłam sytuację w której sędzia podyktował karnego, bo oczywiście byłam zajęta gadaniem. W każdym razie samego karnego już nie przegapiłam....

Po meczu zrobiło mi się tak... dziwnie. Z jednej strony smutno, bo nasi piłkarze byli na boisku lepsi i naprawdę zasługiwali na zwycięstwo. Z drugiej strony czułam się nieswojo patrząc na reakcje kibiców po meczu, szczególnie że byłam z ludźmi z innych krajów. Niby można zrozumieć rozgoryczenie fanów, ale żeby rzucać butelkami, drzeć się i wyzywać na każdego, a do tego być tak pijanym żeby ledwo stać na nogach... kiedy chwilę po meczu zostałam na moment sama (bo znajomi pobiegli zrobić zdjęcia "Manufaktury po meczu", czyli zawalonej szkłem, puszkami po piwach i różnymi śmieciami) bałam się, że zaraz oberwę - nawet niechcący, bo szkło fruwało naprawdę z każdej strony, podobnie jak przekleństwa.

Właśnie, co do pijaństwa. Erasmusom nie podoba się to, że w naszym kraju nie można pić alkoholu w miejscach publicznych. Ale dzisiaj podczas meczu, kiedy zatoczył się do nas jakiś pan i złapał jednego Erasmusa za rękę żeby się podtrzymać i nie upaść, a potem zaczął bełkotać pod nosem tak, że nie mogłam zrozumieć ani słowa, powiedziałam im, że właśnie dlatego u nas nie można pić. Chyba zrozumieli...

No nic, czas spać... na ten rok piłki nożnej juz mi chyba wystarczy.

wtorek, 10 czerwca 2008

Ostatnia taka sesja i trochę o Cyprze :)

Za parę godzin mam pierwszy egzamin w tej sesji, a za kilkadziesiąt - ostatni. Tak się złożyło że ostatni semestr studiów licencjackich, oprócz pisania pracy, był strasznie lajtowy i tylko mnie rozleniwił - już dawno tak mi się nie chciało uczyć jak dziś, a wpływ na to miała również pogoda za oknem.

Kto by pomyślał, że te 3 lata na studiach tak szybko zlecą. Patrząc wstecz dochodzę do wniosku, że dwa pierwsze lata w Łodzi trochę "przespałam" - miałam wtedy inne priorytety i mało czasu na atrakcje takie jak dyskoteki, wyprawy do klubów czy chociażby do ogródków na Pietrynę. Ten rok był zupełnie inny - przede wszystkim dzięki wyjazdowi na Cypr, ale także dzięki zdecydowanie większej aktywności w Łodzi. I tak sobie myślę, że będzie mi tego brakować - nie ma co ukrywać, że Radomsko swoimi "atrakcjami" nie zachwyca, pociesza mnie jednak fakt, że przecież weekendy będę miała wolne i będę mogła podróżować i odwiedzać porozsiewanych po kraju znajomych. Póki co planuję odwiedzić stolicę i spotkać się ze znajomymi z Erasmusa - Olą, Marysią i Filipem. Już się tak umawiamy od lutego, ale ciągle coś nam wypada...

A jak się uda, to niedługo spotkam się też z innym cypryjskim Erasmusem, albo nawet Erasmusami - jak nie w Łodzi, to w Olsztynie. Miło będzie powspominać wspólnie spędzony czas!
Na zdjęciu nasza polska ekipa podczas wigilii, brakuje jeszcze Filipa, Marysi i Adama.

Ps. Wracając dziś do domu z uczelni, zlana potem dzięki przejażdżce tramwajem bez klimatyzacji, pomyślałam sobie, że właściwie to jednak się cieszę, że ominą mnie cypryjskie letnie upały. Bo co innego jechać tam na dwa tygodnie i chłodzić się w wodzie, a co innego jechać na trzy miesiące i marzyć o kąpieli pracując. W każdym razie - jak już zarobię to pojadę korzystać z uroków Cypru! :)

Ps 2. Zastanawiam się nad zmianą adresu bloga bo właściwie ten obecny trochę jest nieaktualny - i nie chodzi o to że Cypr już nie jest moja miłością ;), tylko o to że ze względu na mój powrót na stare śmieci i odwleczony w czasie wyjazd na rajską wyspę, cyprusowo jest tu coraz mniej, a coraz bardziej polsko. Ale póki co nie mam pomysłu na inny adres :)

piątek, 6 czerwca 2008

Coś się kończy, coś się zaczyna...

Chyba nie wierzę. I chyba jeszcze nie zdaję sobie sprawy z tego wszystkiego ci się właśnie wydarzyło i co wydarzy się w najbliższej przyszłości...
Jeszcze w poniedziałek byłam pewna, że wakacje spędzę na Cyprze, pracując w gdzieś w hotelu albo restauracji. Już miałam kupować bilety, wstępnie orientowałam się w możliwości pracy. Trochę przerażały mnie tamtejsze upały wakacyjne, ale cieszyłam się że przynajmniej się opalę.
A dzisiaj... dzisiaj dostałam ostateczną odpowiedź z rozmowy kwalifikacyjnej na której byłam wczoraj a o której dowiedziałam się w środę.
I.... od 2 lipca, czyli w dzień po mojej obronie, zaczynam pracę. Taką o jakiej zawsze myślałam, taką związaną z kierunkiem studiów jakie chcę studiować od października.
To się wiąże z ogromnymi zmianami... przede wszystkim powrót do Radomska i na nowo przyzwyczajanie się do życia tutaj, znowu mieszkanie z rodzicami, przemeblowanie pokoju (to zaplanowałam wczoraj :P), studiowanie zaoczne.... szok! Ale cieszę się bardzo, bo zupełnie się tego nie spodziewałam! Chociaż z drugiej strony stresuję się bardzo bo nie wiem zupełnie jak to będzie! Jakoś nie widzę się jeszcze wstającej codziennie wcześnie rano i biegnącej do pracy, ubranej w jakieś ładne ciuszki! No ale... chyba jakoś to będzie! :)

Teraz muszę w pełni wykorzystać te ostatnie "wolne" dni. AAAAA!!! :):):)

wtorek, 3 czerwca 2008

Juppi!

Dzisiaj zaniosłam promotorowi wszystko, wszystko. Czekam jeszcze na ostatnie uwagi odnośnie wstępu i zakończenia i... będę drukować! :) zrobiłam już nawet rozeznanie gdzie najtaniej wyjdzie drukowanie i oprawa.
A teraz siedziałam i wrzucałam wszystko do jednego pliku (wcześniej miałam w kilkunastu, bo osobno rozdziały, osobno spisy itd.) - po to, żeby szybciej się to potem drukowało. I eksportowałam sobie to wszystko do pliku PDF, żeby w czasie drukowania nic się nie poprzesuwało i nie porozchodziło. Na razie tak na próbę, żeby zobaczyć jak to wygląda.

I wiecie co? Wygląda to tak... naukowo! tak poważnie! i tak ślicznie! :) tak, wiem, głupia jestem, zachwycam się moją licencjacką pracą... :) chociaż właściwie to mogłaby uchodzić za magisterską bo wyszło mi 120 stron z załącznikami. Moja mama aż na mnie wyzywała że tyle napisałam ;) no ale co poradzić!

środa, 28 maja 2008

Promotor - równy gość ;)

Kilka dni temu dodałam do znajomych na naszej klasie mojego promotora pracy licencjackiej. A po weekendzie wrzuciłam zdjęcie z Wrocławia - to z bańkami.

Wczoraj natomiast byłam u promotora z przedostatnią dawką mojego pisania - oddałam mu wszystko oprócz zakończenia i aneksów. Co prawda wcześniej powiedziałam że na wtorek będzie już całość, ale nie dałam już rady. Mówię, że oddam to wszystko w niedzielę, kiedy on znów będzie na uczelni. A on na to:

- Trzeba było pisać a nie bańki puszczać :)

Na wypadek gdyby oprócz przeglądania moich zdjęć wpadał również na mojego bloga - pozdrawiam serdecznie ;)

A tak szczerze to fajny z niego człowiek, szkoda że nie dane mi było mieć z nim zajęć. Ciągle zabiegany, ale szybciutko uwija się z materiałami które mu przynoszę, szybko odpisuje na maile stosując uśmiechnięte buźki ":)" i nie zawraca głowy seminariami.

No nic, zabieram się za kończenie pracy, a nie będę bloga pisać :)


poniedziałek, 19 maja 2008

είναι εντάξει

είναι εντάξει, (einai entaksi) co oznacza: jest ok! A może nawet trochę lepiej niż ok :) A z czym? Z moją pracą licencjacką!!!

Po 1: Mój promotor poinformował mnie w zeszłym tygodniu, że jakoś koło września planuje wydać publikację dotyczącą Turcji. I chce tam umieścić moją pracę! Będę musiała tylko zawrzeć najważniejsze informacje na ok. 20 stronach. Przy okazji powiedział że to co do tej pory przeczytał jest napisane bardzo starannie i oprócz drobnych błędów technicznych praca jest bardzo dobra (i jak sam stwierdził - nie było to wazeliniarstwo). Kurcze no, nawet się nie spodziewałam że moje "wypociny" będą mogły być dostępne dla szerszego grona ludzi!! :)

Po 2: W przyszły poniedziałek zamierzam już oddać do sprawdzenia ostatni rozdział, a także całą resztę: czyli wstęp (już trochę mam), zakończenie, stronę tytułową (już gotowa:)), spis treści (robi się), bibliografię (jak do tej pory wyszło mi 20 monografii, 6 artykułów naukowych, 5 pozycji publicystycznych, 3 dokumenty i 14 stron internetowych), listy załączników itp. W tym ostatnim rozdziale zostało mi do napisania 1,5 podrozdziału, czyli same najświeższe informacje z lat 2006 - 2008. Zaraz się zabieram za pisanie!

Po 3: Obrona będzie pewnie koło 16 czerwca, ale dokładny termin będę znała jak to wszystko pooddaję. W każdym razie - coraz bliżej!!

Wyszłam dzisiaj z uczelni wcześniej bo już nie mogłam ze zmeczenia usiedzieć na wykładach, ale teraz wstąpił we mnie power i zamierzam siedzieć i pisać, pisać, pisać! I kto by pomyślał że jeszcze nie tak dawno nie było widać końca tej mojej pisaniny a teraz już tylko parę stron dzieli mnie od ostatecznego drukowania! :)

środa, 7 maja 2008

Korki

Będąc na Cyprze i jeżdżąc cypryjską komunikacją miejską obiecywałam sobie że już nigdy, przenigdy nie będę narzekała na autobusy czy tramwaje w Łodzi.
Przypomnę że w Nikozji rozkład jazdy autobusów zawierał tylko godzinę wyjazdu z pierwszego i ostatniego przystanku, czyli będąc gdzieś pośrodku nie było wiadomo o której autobus przyjedzie. Poza tym kierowcy nie zatrzymywali sie na przystankach, no chyba że ktoś krzyczał "Stasi parakalo". Przystanków zresztą często nie było i czekając na autobus trzeba było wyczuć gdzie się może zatrzymać. Itd...
W każdym razie już kilka dni po powrocie do Łodzi zaczęłam przeklinać łódzką komunikacją. W głównym stopniu jest to spowodowane wszechobecnymi remontami, które utrudniają niewyobrażalnie normalne poruszanie się po mieście. Ale wczorajszy dzień przebił wszystko!!
Jechałam do pracy. Autobusem to jakieś 10 - 15 min, w zależności od natężenia ruchu. Jak się jednak okazało, rondo które mijam po drodze do pracy (Rondo Lotników Lwowskich) jest częściowo zamknięte z powodu remontu torów tramwajowych. I korek był tak tragiczny, że przez 10 min nie przejechaliśmy nawet odcinka jednego przystanku! Po prawie półgodzinie spędzonej w autobusie postanowiłam wysiąść i do ronda dojść na pieszo. "Wyprzedziłam" w ten sposób chyba z 10 autobusów. Dopiero za rondem wsiadłam w autobus (który na moim przystanku koło domu był pół godziny przed tym do którego ja wsiadłam) i dojechałam do pracy, spóźniona prawie pół godziny. Nie muszę chyba dodawać, że wprost nie cierpię się spóźniać, szczególnie do pracy?

A teraz właśnie opracowuję nową trasę dojazdu, która pominie to felerne rondo. Chociaż najlepszym środkiem komunikacji byłby chyba rower. Tylko skąd ja go wezmę??

niedziela, 27 kwietnia 2008

Historia Cypru w wielkim skrócie

A wyglądało to wszystko tak...
  • W dalekiej przeszłości, od mniej więcej VIII w.p.n.e. wysepka Cyprem zwana jest kolonizowana przez Greków. Pomimo zmieniających się później rządzących (Fenicjanie, Egipcjanie, Persowie, francuska dynastia Lusignanów, Republika Wenecka) kultura grecka na trwałe wpisała się w historię wyspy i w żaden sposób nie udało się jej wykorzenić.
  • 1571 - Turcy zdobywają Cypr. Na wyspę zaczyna napływać ludność turecka. Obie społeczności - grecka i turecka - żyją ze sobą w zgodzie.
  • 1878 - Turcja oddaje Cypr pod okupację i administrację brytyjską. Grecka społeczność wyspy zaczyna dążyć do unii z Grecją (idea enosis), społeczność turecka chce natomiast taksim - czyli podzielenia wyspy na część należącą do Grecji i na tę należącą do Turcji.
  • 1960 - powstaje niepodległa Republika Cypru ze sztywnymi regułami określającymi podział w rządzeniu państwem między Greków a Turków. Prezydentem zostaje arcybiskup Makarios.
  • Od tego momentu wszystko toczy się według jednego schematu: Grecy mają jakąś propozycję dotyczącą przyszłości państwa, ale zupełnie nie odpowiada ona Turkom. Turcy mają propozycję, ale jest ona nie do zaakceptowania przez Greków. ONZ/NATO/USA przygotowują plan rozwiązania problemu cypryjskiego - nie zgadzają się na niego obie społeczności bądź przynajmniej jedna.
  • 1974 - inwazja turecka na Cypr. Ginie ok. 4000 osób. Turcy zajmują północną część wyspy, co stanowi ok. 30% terytorium (a tylko 18% mieszkańców wyspy to Turcy). I ten sam schemat co wcześniej - rozbieżne wizje przyszłości. I tak do dzisiaj.
Mam wrażenie, że moja praca staje się coraz nudniejsza - bo każde kolejne rozmowy, negocjacje, projekty porozumień, brzmią podobnie i kończą się tak samo - niczym konkretnym. Ciekawe czy w okresie 1980 - 2008 o którym jeszcze nie pisałam coś się zmieni? Jakoś w to wątpię.
(!!! tutaj streściłam to w kilkunastu linijkach a mojej pracy zajmuje już to 40 stron!!!)A na zdjęciu: granica grecko - turecka oddzielona strefą buforową ONZ, znajdująca się na Ledra Street w starej części Nikozji. Na początku kwietnia tego roku w tym miejscu zostało otwarte przejście graniczne - jest to na razie symboliczny, ale ważny krok w kierunku rozwiązania kwestii problemu cypryjskiego. A tutaj krótki filmik na temat otwarcia Ledra Street:


czwartek, 17 kwietnia 2008

Erasmusowo w Łodzi

Jak się nie ma co sie lubi...
to się lubi co się ma ;)

Nie mogę być teraz na Cyprze z moimi Erasmusami, ale mogę być w Polsce z tutejszymi studentami zagranicznymi. No to jestem! W środę byłam z Olą na imprezie "Fiesta latina" organizowanej przez Erasmus Student Network Łódź i wyszalałam się przy muzyce latino i nie tylko, przy okazji poznając paru Erasmusów (w tym jednego którego wcześniej znałam tylko z facebooka bo pisałam mu coś o Łodzi). A wczoraj byłyśmy u tych Erasmusów na kolacji. Jak się okazało - nie mają polskich znajomych (i jakoś mnie to nie dziwi bo chyba zazwyczaj jest tak że Erasmusi trzymają się razem a miejscowi razem). No ale my przecież same jeszcze nie tak dawno byłyśmy Erasmusami więc to co innego :)

W każdym razie - oprócz tego że poznałam tych ludzi, to jeszcze przypomniałam sobie kilka wspomnień z Cypru, a wszystko przez francuski akcent! Większość Francuzów jak mówi po angielsku nie może pozbyć się swojego fhrancuskiego akcentu. Na początku mojego Erasmusa sprawiało mi to sporo problemów, bo kiedy Belgowie (też francuskojęzyczni) coś do mnie mówili, ja zamiast angielskiego słyszałam francuski.
No i właśnie wczoraj na kolacji było 3 Francuzów, z czego dwóch było idealnym odzwierciedleniem osób które ja poznałam - przynajmniej pod względem języka. I kiedy przysłuchiwałam się ich mowie miałam przed oczami Jeremiego, który bardziej posługiwał sie mową ciała i różnymi dziwnymi dźwiękami niż angielskim (podobnie jak jeden z wczorajszych facetów) i Jeana Marie, który wymawia moje imię brzmiące bardziej jak "Kasza" niż Kasia.Jedna z pierwszych imprez a ja próbuję wytłumaczyć Jeremiemu zasady gry. Oj, zeszło mi z 10 min ale jakoś się w końcu udało :) (a co do gry - "Miłosne pozycje" której nauczyłam się w ZHP ;) jednak trzeźwi harcerze bawili się przy niej lepiej niż niektórzy pijani Erasmusi ;))
A tu Jean Marie w objęciach polsko - rumuńskich. Zarówno on, jak i Andrea, przyjechali na ten semestr ale zdążyłam ich poznać i polubić! :) nawet dostałam od niego zaproszenie do Francji i kto wie - może skorzystam!

A kolejne łódzkie spotkanie z Erasmusami już wkrótce - może jakaś impreza dziś lub jutro, może łyżwy w niedzielę, a na pewno w piątek mały polski wieczorek u mnie w domu - będzie bigos (jak to dobrze że przywiozłam ostatnio więcej z domu ;)) i inne polskie atrakcje. Już się nie mogę doczekać! :)

środa, 16 kwietnia 2008

niedziela, 13 kwietnia 2008

Czas jak wąż płynie... 2 miesiące po powrocie

Nie wiem kiedy to minęło ale… to już 2 miesiące od mojego powrotu. A ciągle czuję się jakbym jeszcze wczoraj tam była, śmiała się z tymi ludźmi, oddychała tym powietrzem.

Z perspektywy czasu łatwiej powiedzieć co ten wyjazd mi dał, co udało mi się zrozumieć i czego się nauczyłam. A więc: małe podsumowanie.

Czego nauczył mnie Erasmus?

- innego spojrzenia na świat. Teraz już nie wydaje się on taki duży. Jeśli się tylko chce (i ma fundusze) to naprawdę nic już nie stoi na przeszkodzie żeby podróżować, zwiedzać i cieszyć się takim życiem. Poza tym poznanie różnych kultur i narodowości sprawiło, że stałam się bardziej otwarta na innych ludzi. Bo liczy się wnętrze, a nie stereotypy przyklejane do poszczególnych narodów.

- tego, że marzenia się spełniają. Wystarczy tylko chcieć i trochę pomóc szczęściu. I można osiągnąć naprawdę wszystko!

- angielskiego. Chociaż nigdy nie miałam problemów z dogadywaniem się z ludźmi, to uczęszczanie na zajęcia prowadzone w języku angielskim pozwoliło mi na przyswojenie wielu „specjalistycznych” słówek, nie używanych w potocznej mowie, lecz istotnych, bo związanych z moimi studiami. Dzięki temu pisanie pracy licencjackiej jest dla mnie dużo łatwiejsze – bo sporo książek mam właśnie w języku angielskim. Poza tym mając non stop kontakt z językiem odświeżyłam również to, czego nauczyłam się w przeszłości.

- nocnego życia. Wcześniej nie wychodziłam zbyt często na różne imprezy – zwyczajnie nie było na to czasu lub sposobności. Na Erasmusie mogłam się wytańczyć i wyszaleć za wszystkie czasy. Poza tym praca w nocy przyzwyczaiła mnie do późnego chodzenia spać (i niestety późnego wstawania ;)) Pójście spać o 6 rano? To już dla mnie nie problem ;)

- samodzielności finansowej. Nigdy wcześniej nie miałam stałego i praktycznie jedynego źródła dochodów. Były to raczej prace dorywcze które pokrywały drobne zachcianki. Praca na Cyprze pokazała mi jak fajnie jest mieć spore pieniądze tylko dla siebie. Niestety ;) – pensje wypłacane po każdej przepracowanej nocy sprawiały, że czasem ta samodzielność była za duża ;)

- przyjaźni ponad podziałami. Erasmus pokazał mi, że toczące się na świecie konflikty niewiele mają wspólnego z przyjaźniami ludzkimi. To piękne, że te bariery tworzone przez historię i politykę mogą zostać przełamane przez pojedynczych ludzi.

- że życie może być mniej stresujące. Może to wpływ wiecznie świecącego słońca, może nastawienia innych ludzi, ale zauważyłam że będąc na Cyprze wiele rzeczy które w Polsce pewnie by mnie denerwowały, na Cyprze wydawały się jakby naturalne i nie warto się było nimi przejmować. Spóźniający się autobus? W Polsce czasem klnę jak szewc. Na Cyprze – co najwyżej się uśmiechałam.

A na zdjęciu: nasza ekipa podczas wycieczki do Pafos, listopad 2007.

sobota, 5 kwietnia 2008

Poradnik dla początkującego Erasmusa na Cyprze

Ostatnio zgłosiło się do mnie kilka osób które są zainteresowane Erasmusem na Cyprze. Każdy ma wiele pytań odnośnie wyspy, uczelni, pogody itd. Chętnie na nie odpowiadam (sama miałam tysiące pytań przed wyjazdem), ale ponieważ często pytania się dublują, pomyślałam że warto byłoby umieścić odpowiedzi w jednym miejscu - tak aby były łatwo dostępne dla każdego. Mam nadzieję że komuś się przydadzą ;)


1. Czy warto jechać na Erasmusa na Cypr?

Tak, tak, tak! Co prawda nie byłam nigdzie indziej na Erasmusie więc nie mogę porównać, ale z kilku powodów nie chciałabym się z nikim zamienić. Po pierwsze: gwarantowana piękna pogoda, nawet zimą. Po drugie: inna kultura (niektórzy twierdzą że Cypr cywilizacyjnie należy do Bliskiego Wschodu, nie do Europy, coś w tym jest), po trzecie: dobry punkt wypadowy na Bliski Wschód itd. Poza tym sam wyjazd na Erasmusa jest doświadczeniem niesamowitym, a przebywanie w międzynarodowym gronie i w innym kraju zmienia człowieka całkowicie. Polecam!

2. Jak dostać się na Cypr?

Niestety - lot na Cypr jest trochę droższy niż np. do Londynu, ale na szczęście czasem udaje się trafić na jakąś fajną promocję. Polecam:
- CTBA - Cypryjskie Biuro Turystyczne z Warszawy. Zalety - lot bezpośredni, stała cena biletów, posiłek na pokładzie. Wady - brak promocji, chociaż cena i tak jest niska (porównując do innych). No i pan z biura - zadzwońcie a się przekonacie ;)
- Sky Europe - lot z przesiadką w Wiedniu. Jak się trafi na promocję to można lecieć naprawdę za grosze. Wracając do Polski płaciłam tylko za bilet, nie za opłaty lotniskowe, kosztowało mnie to ok. 360 zł (w jedną stronę). Minus - długi czas oczekiwania na przesiadkę w Wiedniu, ale z drugiej strony nie tak długi że możnaby się wypuścić na miasto i coś pozwiedzać. Na szczęście na lotnisku jest darmowy bezprzewodowy internet ;)
- TUI - czasem można trafić na ofertę biletów last minute po naprawdę niesamowicie niskich cenach, im bliżej wyjazdu tym może być taniej (jak im zostają bilety oczywiście). Nie korzystałam więc nie mogę napisać więcej
- można jeszcze lecieć z przesiadką na Węgrzech albo w Pradze ale nie wiem zbyt wiele na ten temat, trzeba szukać.

Aha, lotniska nie ma w stolicy, jest w Larnace, to jest ok. 50km. Z lotniska można dojechać busem (są chyba do 15.00), taksówką (ceny dość wysokie ale zawsze można się z kimś z samolotu dogadać), albo stopem ;)

3. Jak z mieszkaniem dla Erasmusów?

Tutaj wszystko zależy od uczelni na którą jedziecie. Ja studiowałam na University of Nicosia (wcześniej Intercollege Cyprus), mam też sporo znajomych na University of Cyprus. Na obydwu tych uczelniach mieszkania załatwia uczelnia - jeśli chodzi o moją szkołę to jest ich kilka do wyboru, w różnych cenach, o różnym standardzie i w różnej odległości od uczelni. Jest jeden "akademik" w którym mieszkali zarówno Erasmusi jak i Cypryjczycy, oraz kilka "Erasmus house'ów". Ceny mieszkań są różne, myślę że w granicach 250€ miesięcznie, zazwyczaj płaci się dypozyt (w moim przypadku na początku zapłaciłam za 2 miesiące i w ostatnim miesiącu już nie płaciłam).
Aha, jeśli napiszecie maila do gościa odpowiedzialnego za zakwaterowanie a on wam nie odpisze... nie przejmujcie się ;) w moim przypadku na początku Chris (czy jakoś tak) odpisywał pięknie, potem pojechał na urlop, a potem... zamilkł. Ale jak już dotarłam do biura to wszystko było załatwione szybko i sprawnie :)


4. Jak z cenami na Cyprze? Za ile można przeżyć?

Powiem tak: gdybym nie pracowała, to albo z głodu umarłabym ja (utrzymując się za pieniądze ze stypendium i od rodziców) albo moi rodzice. Cypr jest z jednym z droższych krajów UE i przyjeżdżając tu, trzeba mieć naprawdę gruby portfel (jeśli się chce jeść, zwiedzać i ogólnie normalnie żyć). Na szczęście jednak nie ma problemów z załatwieniem pracy, ja zaczęłam pracę już kilka dni po przyjeździe (dzięki Oli) i nie odczułam aż tak bardzo szoku, szybko przestałam przeliczać funty na złotówki. Przykładowe ceny produktów są podanej tutaj, jeśli chodzi o miesięczne wydatki (bez mieszkania) to myślę że 300-400 € powinno starczyć, chociaż trudno mi powiedzieć bo ja wydawałam wszystko co zarabiałam, a wypłata była po każdej przepracowanej nocce.

5. Jak wygląda studiowanie i życie studenckie?

Studiowanie, przynajmniej na Intercollege, nie należy do najtrudniejszych, czasem może być tylko "upierdliwe". Ze względu na to że językiem wykładowym na uczelni jest angielski, zajęcia miałam z Cypryjczykami i innymi studentami międzynarodowymi (których jest bardzo dużo) więc ciężko było liczyć na ulgi z tytułu Erasmusa. W semestrze są midtermy z każdego (prawie) przedmiotu, poza tym bardzo często trzeba przygotować prezentację i napisać esej, a w sesji oczywiście final exam. Aaaale... nie taki diabeł straszny ;) jasne, pierwsze tygodnie to był stres, miałam wrażenie że nie rozumiem większości wykładów, że nie napiszę eseju i nie zalicze midtermów, ale z upływem czasu było coraz lepiej. Egzaminy okazały się łatwe (w większości przypadków na zajęciach dostawaliśmy listę pytań które będą na egzaminach) a wyniki końcowe dobre ;)
Jeśli chodzi o życie studenckie to na uczelni jest sporo imprez, takich jak np. Karaoke night, Talent show, Christmas Gala Dinner w Hiltonie, Greek night. Działa wiele klubów zainteresowań, sekcji sportowych, można chodzić na naukę tańca... uczelnia organizuje też różne wycieczki, jednodniowe lub na weekend.

Na razie tyle, jak pojawią się kolejne pytania do będę odpowiadać :)


Frappe

Jednym z podstawowych napojów u mnie w domu odkąd wróciłam z Cypru jest frappe. I tak sobie pomyślałam że sprzedam Wam mój przepis na to cudo... oczywiście Wasze ulubione proporcje mogą się różnić od moich, wszystko zależy od gustu.

Do frappe potrzebujemy:
  • 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
  • 4 łyżeczki cukru
  • wodę (ja wlewam mineralną niegazowaną ale może być też zimna przegotowana)
  • mleko
  • kostki lodu
  • wysoką szklankę
  • mikser
  • słomki
Kawę, cukier i wodę (w minimalnej ilości) miksuję mikserem do uzyskania pianki (w Łodzi mam zwyczajny mikser i pianka wychodzi taka sobie, za to w Radomsku dzięki temu jest po prostu idealna).
Do wysokiej szklanki z lodem (2-3 kostki) wlewam piankę, resztę szklanki wypełniam mlekiem. Można dodać lody albo bitą śmietanę, ja zazwyczaj nie mam w domu więc nie dodaję :). No i kawka gotowa - jeszcze tylko słomka i można się delektować :) najlepiej smakuje latem - wtedy doskonale chłodzi i orzeźwia, ale mnie smakuje o każdej porze dnia i nocy :)

A na koniec ciekawostki:
  • frappe jest narodowym napojem Greków, można je zamówić dosłownie wszędzie
  • kawa mrożona i frappe to nie to samo, tak się dowiedziałam od Yiannisa. Różnicą jest brak pianki w kawie mrożonej
  • w Grecji podają frappe razem ze szklanką wody niegazowanej
  • u mnie na uczelni frappe sprzedawane było w półlitrowych kubkach papierowych po coca-coli i nie wiedzieć czemu ludzie zawsze pili z dwóch słomek na raz.
  • podobno najprawdziwsze frappe to takie z małą ilością cukru i bez mleka.
  • najwytrwalsi przy jednym frappe mogą spędzać caaałe godziny ;)
  • w zeszłym roku frappe obchodziło swoje 50 urodziny!
A oto co znalazłam na Wikipedii:

Frappé outside Greece

Frappé is also consumed in Cyprus, where the Greek Cypriots adopted the frappé into their culture, the Former Yugoslavic Republic of Macedonia, Albania, Thailand, Malaysia, Indonesia, Turkey, Poland (!!!) and Romania. In recent years Balkan immigrants in Greece have taken frappé to their homelands, where it has been adopted with some differences. In Bulgaria, Coca-cola is sometimes used instead of water (possibly the inspiration for Coca-Cola Blāk), in Denmark, cold milk is often used instead of tap water, and in Serbia, ice-cream is added.

In France a frappé is a milkshake beverage produced by mixing milk or fruit juices in a shaker without coffee. In New England, a frappe (there pronounced /fræp/) contains ice cream, and is the equivalent of the American milkshake. In Ireland a frappe is composed of freshly ground coffee, ice, milk and sometimes ice-cream or coffee flavouring such as vanilla or caramel.

Mam nadzieję że Wam posmakuje :)

I znowu te wspomnienia...

Ostatnie dni to dla mnie czas większej niż wcześniej tęsknoty za Cyprem. Na każdym kroku napotykam się na rzeczy które przypominają mi o ludziach czy miejscach... często przeglądam zdjęcia (bo chcę je komuś pokazać albo czegoś szukam), przypadkowo słyszę jakąś piosenkę... tak jak dziś wieczorem - w oglądanym filmie natknęłam się na "American Pie". To była piosenka mojej współlokatorki Liny. Wybrzmiewała w naszym erasmusowym mieszkaniu codziennie po kilka razy, grana z komputera Liny i śpiewana przez nas wszystkich. Kiedy Lina wyjechała ( 25 grudnia) słuch o American Pie zaginął... do dzisiaj. Wystarczyło kilka dźwięków tej piosenki ale wszystkie wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą. Piękne wspomnienia...

środa, 2 kwietnia 2008

Myśli nieuczesane

Czasem (również teraz) jestem strasznie niecierpliwa. Robię jedno, a chciałabym już robić coś innego, coś następnego. Ale nie mogę dopóki nie skończę tego... Np. w czasie sesji: z przyjemnością myślę o następnym egzaminie i mam ochotę się na niego uczyć, ale nie mogę się zebrać żeby zabrać się za ten który jest pierwszy na liście. I tak samo teraz z pisaniem pracy: chciałabym już zacząć pisać drugi rozdział, już mam na niego tysiąc pomysłów... ale najpierw muszę skończyć pierwszy i w końcu wysłać go promotorowi, a tu jeszcze dużo pracy przede mną... no ale - powoli jakoś to idzie.
Nie pisałam chyba że przez święta zmieniłam koncepcję mojej pracy i to co napisałam wcześniej teraz muszę skrócić i zawrzeć w jednym podrozdziale, a nie w trzech...

A w ogóle to głupi (czyli ja) ma zawsze szczęście. Będąc na Cyprze miałam pół roku prawie na zbieranie materiałów do mojej pracy (znaczy się na kserowanie potrzebnych książek :P). Oczywiście robiłam to wszystko w ciągu ostatnich kilku dni i pod koniec już taaaak mi sie nie chciało że kilka istotnych książek pominęłam, czego ostatnio żałowałam. No ale nie ma tego złego... :) wczoraj przez zupełny przypadek natknęłam się w mojej uczelnianej bibliotece na jedną z tych nieskserowanych książek - świeżutka, nowo zakupiona :D, czekająca na mnie :)

A na koniec zdjęcie. Tak sobie pomyślałam że tak będę teraz kończyła (albo zaczynała) moje notki tutaj: małym wspomnieniem mojego kochanego Cyperku.
Tym razem: sam początek mojego pobytu na Cyprze, za to końcówka dla Oli. Wycieczka pożegnalna do Famagusty i na Golden Beach.
Herbatka po turecku. Dziwnie tak pić herbatę w 30-sto stopniowym upale ale przecież trzeba spróbować. Chociaż patrząc na Kostasa i jego minkę można wysnuć że mu nie smakuje :P

Uczestnicy wycieczki w komplecie. Występują: Kostas, Ola, ja i Paschalis.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam że tak ich polubię ;)

poniedziałek, 31 marca 2008

Wspominamy...

Wygrzebałam parę dni temu zdjęcie zrobione na samym początku mojego Erasmusa. Pierwsze dni pobytu na Cyprze, poznawanie siebie nawzajem i całej okolicy... gorące dni, ciepłe wieczory, tylko my... i nasze laptopy :) Internet tylko na balkonie i tylko czasami. Integracja... żarty, wcinanie ciastek...Ech, to były piękne chwile... tęsknię za tym...
A druga fotka... z wycieczki do Polis. Strasznie naturalna ;) I kto by pomyślał że grudniowe słońce może tak razić w oczy ;) Bardzo ją lubię. Za nasze minki i za tą zieleń w tle...EDIT: a dzisiaj w nocy śniło mi się że byłam na Cyprze i pływałam w morzu, które było niesamowicie ciepłe i przyjemne...

poniedziałek, 24 marca 2008

Wielkanocne nudy

Sama już nie wiem czy Święta które teraz mamy to Wielkanoc czy może Boże Narodzenie, szczególnie że przecież Boże Narodzenie spędzałam w temperaturze ok. 20 stopni i o śniegu mogłam wtedy tylko pomarzyć. Teraz za to mogę tylko pomarzyć o słoneczku i cieple. A na Cyprze... na Cyprze prawie lato, przynajmniej taka informację dostałam od Yiannisa dzisiaj rano. No wspaniale! :)

Wycieczka po Polsce zakończyła się w piątkowy wieczór, przynajmniej dla mnie, bo Kostas w sobotę zwiedzał jeszcze Warszawę.

We wtorek, tak jak pisałam, zwiedzaliśmy Wielkopolskę. Najpierw zapoznaliśmy się z diabłem Borutą w Łęczycy, potem nadszedł czas na Słowian i ich osady w Biskupinie. Kolejną atrakcją była wizyta w barze mlecznym w Poznaniu (a co, niech wie że można się najeść nie tylko w restauracji ;)) i pijalni czekolady (takiej pysznej jeszcze nigdy nie piłam!!). Wróciliśmy do Łodzi koło 23.00 a rano znowu pobudka wcześnie i kolejna wyprawa - tym razem do Krakowa.

Po drodze odwiedziliśmy Jasną Górę i jechaliśmy Szlakiem Orlich Gniazd. Zdobyliśmy zamek w Olsztynie, okrążyliśmy ten w Podzamczu, przejeżdżaliśmy też przez Pieskową Skałę i Ojców. Szczególnie zamek w Podzamczu zrobił na nim ogromne wrażenie, szkoda tylko że był zamknięty i nie mogliśmy wejść do środka.

Przygoda z Krakowem zaczęła się od poszukiwania hotelu w którym mieliśmy spać. Kiedy już tam dotarliśmy postanowiliśmy chwilę się przespać. Chwila zamieniła się w 3 godziny, obudziłam się po 23.00 i już byliśmy blisko podjęcia decyzji o pójściu spać dalej, jakoś się jednak przebudziliśmy i "Kraków by night" został zaliczony.

Czwartek spędziliśmy w całości w okolicy Starego Miasta. Przejechaliśmy się nawet dorożką, a pan dorożkarz opowiadał nam historie mijanych budynków. Potem zwiedzaliśmy Wawel i odwiedziliśmy kilka przytulnych knajpek na rynku i w okolicach. W wieczorem trafiliśmy do pubu z muzyką na żywo. Wokalistka miała świetny głos i śpiewała znane piosenki w ciekawych aranżacjach, więc spędziliśmy milo czas.
W piątek czekał na nas Oświęcim. Wcześniej byłam tam tylko raz, kilka lat temu. Tym razem miejsce to zrobiło na mnie jeszcze większe wrażenie, może dlatego że jestem starsza i wiem więcej o tym co tam sie wydarzyło. W drodze opowiedziałam Kostasowi to, co sama wiedziałam, a potem mogliśmy to wszystko obejrzeć. I tu słowa były już niepotrzebne...

W drodze powrotnej mieliśmy przygodę z policją, która zatrzymała nas za nieznaczne przekroczenie prędkości. Policjanci po angielsku potrafili powiedzieć tylko "Radar control" (chociaż może wyszło im to zupełnie przypadkiem). Miał być mandat 200 zł, w końcu jednak udało mi się jakoś przekonać ich, że pouczenie wystarczy (bo nawet nie mamy przy sobie 200, bo już wracamy do domu z dłuuugiej wycieczki po Polsce, bo jest Wielkanoc, bo...). Zamiast mandatu policjant stwierdził żeby Kostas postawił mi dobrą kolację ;)

No ale tak się złożyło że jak na razie to ja mu postawiłam kolację bo moja mama przygotowała wyżerkę u mnie w domu. Jedyny problem był taki, że moi rodzice nie znają słowa po angielsku ;) tak jak się spodziewałam tata gadał do Kostasa po niemiecku (chociaż akurat on niemieckiego nie zna). Było wesoło ;)

Ogólnie Polska wywarła na nim pozytywne wrażenie, chociaż pogoda mogłaby być ciut lepsza ;) Kolejna wizyta już zaplanowana - odwiedzimy góry, Wieliczkę, potem Mazury i wybrzeże. Kiedy to będzie - jeszcze nie wiem ;)