wtorek, 29 stycznia 2008

Rozstania...

Wszystko kiedyś się kończy… kończy się też moja erasmusowa przygoda. Co prawda zostaję na Cyprze jeszcze 2 tygodnie, ale większość studentów już wyjechała… z mojej podstawowej komórki organizacyjnej, czyli erasmusowej familii, zostałam sama… pierwsza trójka – Seb, Hubert i Lina wyjechali w grudniu. Smutno było bez nich, ale ponieważ jeszcze wiele osób zostało a i my mieliśmy wiele czasu przed sobą – jakoś to było. W niedzielę żegnaliśmy Arturasa. A że w tym samym czasie ja się przeprowadzałam i miałam naprawdę dużo na głowie, nie było czasu na rozmyślania. Wczoraj natomiast żegnałam się z Vytisem, który wraca do domu dzisiaj. I się rozkleiłam… Nieważne już było to, że jego zachowanie doprowadzało mnie czasem do szału (bo coś głupiego zrobione raz jest śmieszne, ale ta sama rzecz powtórzona setny raz jest po prostu wkurzająca), nieważne było to, że myślał tylko o sobie, że jego tubalny śmiech wielokrotnie budził mnie wcześnie rano, a muzyka której słuchał była na końcu moich upodobań muzycznych… On, podobnie jak Lina, Seb, Hubert i Arturas, przez ostatnie 4 miesiące byli moją rodzinką… A teraz zostałam z całej naszej szóstki sama – i nie jest to miłe uczucie, wiedząc że coś się właśnie kończy i teraz już nic nie będzie takie samo… nawet jeśli spotkam kiedyś tych ludzi, to raczej nie w komplecie – a szkoda…
PS. Pozdrawiam mojego stałego czytelnika Paszczaka który wczoraj zwrócił mi uwagę że nie zgadza się z tym, że nie flirtuję z facetami na GG. Jacku – w momencie pisania tamtej notki z nikim nie rozmawialam ;) a reszta niech pozostanie milczeniem! :)

poniedziałek, 28 stycznia 2008

Z kawiarenki :)

Oglądaliście lub czytaliście "S@motność w sieci"? Główna bohaterka czatowała z Jakubem siedząc w kawiarni i popijając wino. Dzisiaj jestem prawie jak Ona. Z tą różnicą, że ja nie piję wina tylko świeży sok z pomarańczy i nie flirtuję z żadnym facetem tylko piszę notkę na blogu. Reszta się zgadza :)

Wczoraj się przeprowadziłam. Spakowanie całego dobytku zajęło mi sporo czasu i dużo miejsca. W nowym mieszkanku, w którym przebywam obecnie z Magdą, mam jakieś problemy z internetem - niby wykrywa mi sieć bezprzewodową, ale zasięg jest za słaby - a ponieważ moje internetowe uzależnienie jest dość spore, wpadłam dzisiaj na pomysł połączenia przyjemnego (zakupy) z pożytecznym (internet). I oto jestem - siedzę sobie w klimatycznej kawiarence, popijam soczek i rozmyślam nad ostatnimi dniami spędzanymi na Cyprze.

Chyba zawsze jest tak, że początkowe i końcowe dni pobytu gdzieś są najbardziej aktywne. Swój pobyt na Cyprze zaczęłam od podróży i wygląda na to, że na podróżach również go zakończę. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia byłam na 3 wycieczkach, a w planach mam jeszcze co najmniej dwie. Do tego imprezy, imprezy, imprezy, spotkania ze znajomymi których ciągle przybywa, ostatnie zakupy i oczywiście praca (bo wszystkie przyjemności kosztują).

Im bliżej wyjazdu, tym bardziej czuję jak będzie mi brakować Cypru. Ten klimat, ludzie tutaj, te imprezy, wycieczki, te wszystkie dziwactwa - w Polsce tego nie ma. Na nowo będę musiała przyzwyczajać się do takich rzeczy jak ruch prawostronny, zamykanie drzwi na klucz (czy wy wiecie że przez 4 miesiące nie nosiłam przy sobie żadnych kluczy?), ubieranie się "na cebulkę". Najbardziej obawiam się pogody - tutaj z dnia na dzień jest coraz cieplej. Słońce świeci, roślinki kwitną - a u nas deszcz i śnieg na zmianę...

czwartek, 24 stycznia 2008

Wycieczka pracownicza :)

Pogoda, bezstresowe życie, otaczający mnie ludzie czy muzyka – nie wiem dokładnie co sprawia, że mam taki wyśmienity humor. Może wszystko na raz? W każdym razie dzisiaj nawet pobudka o 8.00 rano nie była dla mnie problemem – tym bardziej że czekała mnie wycieczka! Tym razem w gronie pracowym. Na wiadomość że mam wycieczkę z pracy moja mama zdziwiła się że nam organizują wycieczki ;) a kolega zapytał: To Ty się spotykasz z ludźmi z pracy po pracy?? Co do pierwszego stwierdzenia: sami sobie organizujemy ;) ta wycieczka była pożegnalna – bo zarówno jak jak i Dorota wyjeżdżamy. I tak, spotykamy się po pracy, może nie ze wszystkimi ani niezbyt często… ale takie spotkania są bardzo sympatyczne :)

W każdym razie: wycieczka. W ciągu tych kilkunastu godzin razem odwiedziliśmy góry i morze – połączenie bardzo przyjemne, szkoda że niestety w Polsce niewykonalne… W górach (Troodos) przejechaliśmy trasą starych, XVI-sto wiecznych mostów łączących kiedyś szlak z Nikozji do Pafos. Po drodze odwiedziliśmy też piękny stary monastyr, całkowicie opuszczoną wioskę, farmę osiołków, spotkaliśmy dwa konie które chyba uciekły właścicielowi. Kilkanaście razy przejeżdżaliśmy jeepem przez rzekę (noo… rzeczkę :)), wspinaliśmy się strasznie stromymi i wąskimi dróżkami… a wszystko to wśród pięknych widoków i w przepięknej pogodzie! W niektórych miejscach czułam się, jakby była wiosna – piękna zieleń epatowała z każdego miejsca. Gdzie indziej, tam gdzie drzewa były wyższe i więcej cienia – czułam się jakbym kroczyła po polskim lesie jesienią (tylko drzewa jakieś takie trochę inne). W każdym razie – obydwa oblicza zachwyciły mnie bardzo! A co najpiękniejsze – mogłam się tym zachwycać chodząc w bluzce bez rękawów :)


Z gór zjechaliśmy wprost do uroczo położonego Paphos. Wybraliśmy się na promenadę, gdzie zjedliśmy obiadek. Siedzieliśmy na dworze, tuż przy morzu. Ptaszki skakały koło nas i czekały na jakieś okruszki jedzenia. A my jedliśmy – oczywiście – owoce morza. W pierwszym momencie miałam skusić się tylko na rybę… ale raz się żyje. Spróbowałam ośmiornicy i kalmara – no i cóż… fanką takich potraw się nie stałam, ale przynajmniej się „trochę” z tym oswoiłam – chociaż kiedy zobaczyłam kalmara po raz pierwszy, z głową i ogonem, to… no cóż, wyobraziłam sobie że jeszcze przed chwilą pływał sobie wesoło w morzu :)

Podsumowując: Cypr jak zwykle mnie zaskoczył i zachwycił. Więcej zdjęć już wkrótce w galerii (niestety mój aparat odmówił posłuszeństwa i muszę czekać na fotki od Kostasa).

środa, 23 stycznia 2008

Dejame Vivir!


Zakochałam się od pierwszego usłyszenia w tej piosence.
Jej pozytywny nastrój przeniknął mnie całą -
czuję promieniujący wewnątrz strumień energii, uśmiecham się i śpiewam...
jeszcze godzinę temu byłam zmęczona, a teraz mogłabym siedzieć całą noc i słuchać tej melodii, tych słów...
teraz od razu wszystko wydaje się piękniejsze,
ładniejsze...
jak tylko wrócę do Polski to zabieram się za swój hiszpański -
planowałam to wcześniej ale teraz to już postanowione!!

Dejame Vivir... Libre como el aire...

wtorek, 22 stycznia 2008

Koniec :)

Oficjalnie oświadczam, że cypryjska sesja została zakończona! Nauka do ostatniego egzaminu wyglądała podobnie jak do tych wczesniejszych - raczej pod górkę. W każdym razie - z małą pomocą materiałów upchanych po kieszeniach napisałam, oddałam i teraz mam spokój! A wyniki - będą jakoś pod końca stycznia. Może sie pochwalę ;) chociaż biorąc pod uwagę moje zaangażowanie w naukę chyba nie będzie czym!

A teraz... teraz mam luzy. Chociaż w sumie większość tego tygodnia mam już zaplanowaną! Dzisiaj pakowałam część swojego dobytku, która pojedzie do Polski razem z Łukaszem. W sumie nie myślałam nigdy nad tym, ile rzeczy tu mam - teraz jednak widzę, że za dużo :/ Na łóżku leżą teraz 4 reklamówki wypełnione ciuchami i książkami, do tego jeszcze buty osobno. Następna ogromna ilość rzeczy jest w szafie (ciekawe czy ją spakuję do mojej walizki??), część rzeczy zamierzam wyrzucić. Ojj, będzie ciężko!

W planach na najbliższe dni mam: zabranie się na pracę licencjacką, dwie wycieczki, wieczór pożegnalny sporej ilości osób, przeprowadzkę (na ostatnie dni zachciało mi się zmiany mieszkania... ale zapowiada się ciekawie :)), pracę oczywiście (prezenty trzeba kupić a kasy brak...) no i pewnie jakieś imprezy... Trzeba się bawić, bo zostały mi już tylko 3 tygodnie. jak ten czas szybko minął...

poniedziałek, 21 stycznia 2008

Ach ta dzisiejsza młodzież....

Kaśka skup się!!


To już ostatni egzamin w tej sesji!!
Wysil się trochę, to TYLKO 4 pytania!!
A potem 5 tygodni wolnego!
No skup się, nie rób obciachu!


Nie wymyślaj tysiąca powodów dla których nie możesz jeszcze zacząć się uczyć, nie zaczynaj rozmów ze znajomymi z którymi nie gadałaś przez długi czas, nie przeglądaj w necie tych wszystkich portali społecznościowych, nie spędzaj tyle czasu w kuchni, nie śpij tak długo!! Całą sobotę mogłabyś poświęcić na naukę a Ty co – wycieczek ci się zachciało! Phi! No ale nawet jeśli już pojechałaś na tą wycieczkę to chociaż po pracy mogłabyś wrócić od razu do domu i jak przystało na grzeczną studentkę wyspać się, żeby od rana móc się uczyć. Ale nie – dwa kluby a potem jeszcze wizyta u znajomych w domu, bo przecież już wtedy wiesz, że i tak się nie będziesz uczyć.

Ojj Kaśka, Kaśka…


(Kaśka nie słucha… leń ją ogarnął, w głowie myśli że przecież MUSI zaliczyć, że po jednym przeczytaniu coś tam w głowie zostaje, że może akurat to jedno głupie pytanie nie będzie obowiązkowe, że jakoś to zawsze będzie. Zero stresu, luz totalny – no pięknie!)


PS. Kaśka nie lubi jak się do niej mówi Kaśka ale w tym jednym przypadku się na to zgadza bo mimo wszystko zdaje sobie sprawę że jest leniem śmierdzącym i zasługuje na lanie.

czwartek, 17 stycznia 2008

Konkursowo :)

Moi kochani czytelnicy, wiem że jest Was kilkoro chociaż nie wszyscy się wypowiadacie. Ale teraz macie szansę: zgłosiłam bowiem moje "wypociny" (jakby to nazwała moja germanistka z liceum ;)) do konkursu na bloga roku w kategorii "Podróże i szeroki świat".

Co zrobić żeby zagłosować? Ślijcie smsy o treści D00065 na numer 71222. Koszt SMS, to 1,22 zł brutto. Oprócz tego, że wspomożecie mój blog, przekażecie pieniążki na dobry cel (Ośrodek szkolno - Wychowawczy Dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Krakowie), a także sami możecie wygrać (nagrody dla głosujących: 10 Ipod-ów NANO 4 GB.

Ten etap konkursu trwa do 29.01, możecie oddać jeden głos na każdy blog biorący udział w konkursie. A więc do dzieła :)

Więcej informacji TUTAJ!

Ps. A mój leń się powiększa, chociaż nie myślałam że to możliwe. Pocieszam się, że na szczęście przede mną jeszcze TYLKO 2 egzaminy, a potem 5 tygodni "wakacji". I chyba to wprawiło mnie w tak wyśmienity humor dzisiaj - od momentu przebudzenia uśmiechałam się jak głupia. Chodziłam podskakując, tańczyłam, śpiewałam sobie pod nosem - no normalnie wariatka :):) Ciekawe czy jutro przed egzaminem też się będę tak zachowywać :):)


wtorek, 15 stycznia 2008

:*

Przyjaciele... ludzie do których chce się wracać. Którzy mimo upływającego czasu kiedy się nie widzimy piszą, tęsknią i czekają na powrót. Miło wiedzieć, że tacy ludzie są, nawet kilka tysięcy kilometrów ode mnie.

Nie zapomnę nigdy tegorocznego Opalu - dlatego, że mnie na nim nie było. Wszyscy szaleli pod sceną, czekając na wyniki, a ja byłam tak daleko... i jedyne co mogłam zrobić to czekać na wieści. Na szczęście przyjaciele nie zawiedli - informacje szły z pierwszej ręki, a ja tylko zestresowana czekałam na dalsze info. Mimo dzielącej nas odległości czułam ten sam stres, co Wy. A kiedy dostałam smsa o głównej nagrodzie (która powędrowała w nasze - a więc także i moje - ręce) miałam w oczach łzy - zarówno szczęścia, że nas docenili, jak i smutku - że nie mogę tego przeżywać razem z Wami.
A ostatnie parę dni... coraz więcej myślę o powrocie. I coraz bardziej tęsknię. A Wy mi w tym nie pomagacie ;) te kilka rozmów na GG... niby niepozorne, niby w jakiejś sprawie... ale jak dobrze jest wiedzieć, że ktoś tęskni, cieszy się że już wracam. Ja też się cieszę, coraz bardziej! Bo chociaż Cypr jest rajską wyspą, to jednak czegoś mi brakuje - Was!

A wracam już 13 lutego - cóż za piękna data ;)
Dziękuję wam za to, że ciągle jesteście! Do zobaczenia (mam nadzieję) na zimowiskach!

Ps. Wilgi, skoro czytacie - to może skomentujecie;> :)

poniedziałek, 14 stycznia 2008

3, 2, 1: Sesja :)

Nie wierzyłam że doczekam tego czasu. A tu proszę: zleciał gorący wrzesień i październik, ciepły listopad, słoneczny grudzień, minęły Święta, zaczął się Nowy Rok i mamy to, co studenci lubią najbardziej: sesja. Tegoroczna sesja jest dla mnie szczególna. I nie tylko dlatego, że mam do zaliczenia tylko 5 przedmiotów, nie dlatego że ani razu nie muszę założyć białej bluzki i czarnych spodni/ spódniczki, nawet nie dlatego że wszystkie przedmioty zaliczam po angielsku. Ta sesja jest szczególna... bo mam takiego lenia jak jeszcze nigdy w życiu!
Powinnam siedzieć w książkach co najmniej od piątku bez przerwy. Tymczasem piątek zleciał mi na totalnym obijaniu. W sobotę na naukę poświęciłam może 1,5 godz. Wczoraj obudziłam sie o 15 (!!!!!!!) chociaż budzik nastawiony miałam na 11.00. I chociaż czas na naukę skrócił mi sie niemiłosiernie to i tak większość czasu miałam "przerwę" - a to na jedzenie, a to na dzikowisko, a to na nic-nie-robienie. Za to postanowiłam się położyć spać wcześniej, pierwszy raz od ponad 3 tygodni tuż po północy. Ale co z tego skoro przez 1,5 godziny przewracałam się z boku na bok myśląc o wszystkim tylko nie o czekającym mnie rano egzaminie?
Na szczęście pierwszy egzamin z Business communication poszedł mi całkiem nieźle - w sumie to chyba był najłatwiejszy z wszystkich które tu mam. Wróciwszy do domu miałam plan od razu usiąść do nauki... ale jak tu się uczyć jak za oknem ok 20 stopni i piękne bezchmurne niebo? Postanowiłam to oczywiście wykorzystać i spędziłam ze dwie godzinki z komputerem na tarasie, rozmyślając o mojej przyszłości. A potem... potem to rozmawiałam na gg i skypie ze starym znajomym, jadłam budyń, a w przerwach robiłam notatki na jutrzejszy egzamin.
Ale wiecie co? Nie zdawałam sobie z tego wcześniej sprawy, ale teraz to zauważyłam: mój angielski naprawdę się poprawił. Kiedy przygotowywałam się do midtermów i czytałam różne cudaczne artykuły czy fragmenty książek, dużej ilości bardziej "specjalistycznych" słówek po prostu nie rozumiałam. A teraz.. może nie jestem geniuszem, ale jest mi duuużo łatwiej! Co nie zmienia faktu, że żeby zaliczyć jutrzejszy egzamin muszę poświęcić jeszcze sporo czasu na dojście do władzy Nassera w Egipcie czy irańskie dążenia do posiadania broni atomowej. Wypadałoby jeszcze powtórzyć konflikt israelsko - palestyński, rewolucję w Iranie i inne takie ale chyba już nie dam rady - mój leń mnie przewyższa ;)
No nic, trzymajcie kciuki czy co tam macie pod ręką. A ja idę spać - dobrze że egzamin na 16.00 to będę miała jutro prawie cały dzień na naukę. No chyba że znowu wstanę o 15.00 :P

sobota, 12 stycznia 2008

Fenomen greckiej muzyki

W sumie jestem na Cyprze już dość długo, a jakoś kontakt z "rdzenną" muzyką zazwyczaj mnie omijał. W większości dlatego, że w klubach odwiedzanych przez studentów czegoś takiego nie ma - już na ulotkach można zobaczyć napisy "Gwarantujemy: bez greckiej muzyki". Mam wrażenie że oni traktują ją trochę jak my disco polo - wszyscy znają, mogą się przy tym dobrze bawić, ale nikt nie słucha.

W każdym razie ja ostatnio odkryłam kilka naprawdę fajnych greckich kawałków. Prezentuję dwa: Einai Entaksei Mazi Mou, który usłyszałam po raz pierwszy w moim barze (nie wiem jak to możliwe, ale na początku nie grali u mnie greckiej muzyki w ogóle, teraz - co trochę słychać jakieś greckie przeboje)



Xeria Psila


Oprócz tych bardziej "współczesnych" przebojów popularne są też bardziej tradycyjne rytmy, przy których można tańczyć Zorbę - tutaj Apopse Siopili Alpha. Żałuję, że nie mogłam chodzić na naukę tańca greckiego - niestety w tym samym czasie miałam zajęcia :(



Osobiście w greckiej muzyce widzę jednego minusa - to że jej nie rozumiem ;) bo ja tak mam, że jak jakaś piosenka mi się podoba, to sobie ją lubię śpiewać - oczywiście w miarę moich wokalnych umiejętności. Ale jak tu śpiewać, kiedy znaleziony tekst jest napisany w greckim alfabecie... Tak, wiem, mogę go sobie przepisać, przy okazji ćwicząc znajomość tych wszystkich literek. Ale póki co nie mam na to czasu - może pod koniec przyszłego tygodnia ;)

czwartek, 10 stycznia 2008

Studiowanie po cypryjsku - część II ale pewnie nie ostatnia ;)

Na samym początku pobytu na Cyprze pisałam na temat nauki na wyspie. Po kilku miesiącach, w ostatnim dniu zajęć i tuż przed egzaminami, wypadałoby to jakoś zweryfikować.
Przez cały semestr miałam tylko 5 przedmiotów. Ale nie z racji na Erasmusa - większość ludzi ma właśnie taką liczbę kursów w semestrze. Ja wybrałam:
- Business communication: coś całkowicie niezwiązane z moim kierunkiem studiów, ale na pewno mi się przyda. Po 1: "liznęłam" trochę Business English, po 2: nauczyłam się pisać różne firmowe pisma.
- European Business Environment: do tej pory nie wiem o czym to było. To wina prowadzącego, który był nudniejszy nawet od M. Wiktorowskiego. Jego ton głosu potrafił uśpić mnie po 10 minutach, a miałam z nim 3 godziny zajęć pod rząd!!
- International organisations: jak mówi temat zajęć, powinnam uczyć się o organizacjach międzynarodowych. Ale ponieważ to są zajęcia z Faridem, to tak prosto być nie mogło. Cały semestr słuchaliśmy o ONZ, ale tak naprawdę to wiele się nie dowiedziałam - trudno to zrobić, jeśli wykładowca jest typem filozofa...
- European Union - Middle East Relations: już na pierwszych zajęciach Farid powiedział nam, że ponieważ UE nie ma polityki zagranicznej, nie może być mowy o stosunkach UE - Middle East... dlatego też zajęcia będą tylko o Middle East. No i wyobraźcie sobie 3 Polski i jedną Finkę słuchającą o konfliktach na Środkowym Wschodzie, o których nigdy wcześniej nie miały pojęcia... a wykładowca im tego nie ułatwia, przeskakując z tematu na temat i z przeszłości na teraźniejszość... (aha - byłam na spotkaniu z Cypryjską Minister ds. zagranicznych i wiecie o czym mówiła? Właśnie o stosunkach UE z Middle East :P)
- European Social Policies: zajęcia w czwartkowe wieczory z młodziutką panią doktor. Pierwsze 30 minut zajęć to rozmowy Christiny ze studentami. Po grecku, bo 90% ludzi z tych zajęć to właśnie Cypryjczycy. Następnie właściwe zajęcia - prezentacje studentów, rozdanie notatek z zajęć, omówienie. I przerwa. Wszyscy idą razem do Cafeterii, razem z Christiną. Tam mija nam 30 - 40 min, na piciu kawy, rozmowach, grach w karty. Wracamy na zajęcia, ale czekamy na spóźnialskich. Po przerwie - dyskusja, w której udział biorą zazwyczaj dwie osoby siedzące po przeciwległych końcach sali. Ja siedzę pośrodku i tylko ruszam głową w prawo i w lewo. Czasem chciałabym coś powiedzieć ale chłopcy dyskutują tak żywo, że nie dają nikomu dojść do głosu (a wiedzieć musicie, że Cypryjczycy jak już rozmawiają, to bardzo głośno, używając całego ciała). W każdym razie te zajęcia mile wspominam - zobaczymy jak będzie po egzaminie ;)

W październiku pisałam o książkach noszonych przez studentów (które tak przy okazji szybko zniknęły ;)) i aktywności ludzi. Szybko się jednak przekonałam, że cypryjska, czy może raczej śródziemnomorska natura, siedzi utkwiona bardzo głęboko w każdym mieszkańcu wyspy. Mało które zajęcia zaczynały się o czasie - nawet jeśli nauczyciel przychodził punkualnie (co często się nie zdarzało) to i tak kilkanaście pierwszych minut czekał na dochodzących studentów (rekordziści potrafili przyjść po pół godzinie - 40 minutach - pozdrowienia dla Yiannisa ;)). Ale takie spóźnienie i tak mało na kim robi tutaj wrażenie - nikt nie robi wyrzutów, nie pyta skąd to spóźnienie czy nie prosi o przyjście na czas następnym razem. Po prostu luz :) (tu należy zauważyć że sama na początku przychodziłam punktualnie lub przed czasem a teraz... teraz wiem że mogę się spóźnić i nic sie nie stanie ;))
Kolejną rzeczą są terminy. Do napisania miałam 4 eseje. Pierwszy oddałam w terminie, ale tylko z grupką kilku osób. Termin drugiego był na ostatnich zajęciach przed świętami. Ale wtedy nie oddał go nikt chyba, wszyscy zrobili to dzisiaj, więc i ja. Termin trzeciego eseju był na poniedziałek 7 stycznia z ostatecznym terminem na 14, przedłużonym ostatnio do 21 (z czego ja skorzystam :P). Czwarty esej.... był jakoś na początek grudnia, ale przez wypadek wykładowcy (który na naszych zajęciach spadł z ławki i złamał sobie żebra!!!) a potem jego roztargnienie a nasze przekręty - został skasowany. Ojj, a ja się na początku tak stresowałam tymi esejami ;)

Teraz przede mną egzaminy. Terminy są ustalane odgórnie, więc wygląda to w moim przypadku wprost niesamowicie: poniedziałek, wtorek, środa, piątek i poniedziałek - i jestem wolna. 4 z 5 egzaminów wiążą się z napisaniem 2 - 3 krótkich esejów w trakcie 2 godzin. Żadne tam odpowiedzi w punktach - ma być wstęp, rozwinięcie i wnioski. Jeszcze nie wiem jak to przetrwam, tym bardziej że Cypr mnie strasznie, ale to strasznie rozleniwił. Ale chyba będzie dobrze - przecież jestem tutaj na Erasmusie, Erasmusi nie mogą mieć ciężko ;) Poza tym... blond włosy przynajmniej na jednego wykładowcę działają pozytywnie - a że mam z nim 2 zajęcia to nie jest tak źle ;)

W każdym razie: wchłonęłam te wszystkie różnice, zaakceptowałam je i chyba nawet się przyzwyczaiłam ;) Rzeczy, które w Polsce doprowadziłyby mnie raczej do szału, tutaj przyjęłam z uśmiechem. Bo to Cypr przecież! :)

poniedziałek, 7 stycznia 2008

Załoga na pokładzie

Powinnam już spać, i to dawno. Dwa tygodnie laby już się skończyły, przede mną ostatni tydzień zajęć i egzaminy. Ale już się przyzwyczaiłam do tego nocnego chodzenia spać – kiedyś pod koniec pracy (a czasem nawet na początku) byłam już zmęczona. Teraz po pracy mogę jeszcze wariować. No ale nie o tym miała być mowa.

Dzisiaj czas na przedstawienie załogi New Division. Proszę Państwa, oto oni:

Szef nr 1: Jonathan

Niby luzak. Ale tylko z pozoru. Strasznie nie lubi, jak mu się wchodzi za bar. I generalnie staram się o tym pamiętać. Ale kiedy ja czekam 10 min na moje drinki bo on z kimś rozmawia… to mnie czasem szlag trafia, bo ludzie czekają, ja czekam, a drinki się same nie zrobią. Poza tym czasem „podbiera” nam tipsy – jakby własnej kasy było mu mało. Ogólnie w miarę sympatyczny z niego człek, tylko może nie jako szef – ale taka chyba dola szefa ;)


Szef nr 2: Paschalis

Na szefa to on się raczej nie nadaje ;) ale wolę pracować z nim niż z Jonathanem, szczególnie jak nie ma ludzi w barze. Bo wtedy Paschalis siedzi i gada z ludźmi a ja nie tylko roznoszę drinki, ale również je przyrządzam. I przynajmniej się nie nudzę. Często dopada go leń. I wtedy skomplikowane drinki zawsze przerzuca na kogoś innego. Albo mówi że nie ma :) Nie lubi jak się do niego mówi „Szefie”, co ja czasem wykorzystuję ;) Poza tym podobno często strzela „fochy” – ale ja tego nigdy nie doświadczyłam, może dlatego że mnie lubi i mnie oszczędza ;) A poza tym dzisiaj powiedział mi że będzie za mną tęsknił jak już wyjadę. Miło :)

Manager: Maya

Pseudonim Jaszczura, nadany nie wiem przez kogo. Nie potrafię jej za bardzo rozgryźć i jakoś się z nią zaprzyjaźnić, chociaż złych stosunków z nią nie mam. Kiedy ona jest w barze to czuję się jak inwigilowana. Ale może to tylko złudzenie ;) W każdym razie podoba mi się to, że zawsze wtedy kiedy mówiłam jej że nie mogę pracować – nie pracowałam.



Barman: Kostas

W nocy barman, w dzień – producent filmowy. To dzięki niemu wystąpiłam w reklamie euro ;) I dzięki niemu też zobaczyłam kawałek Cypru, bo zabrał mnie na parę wycieczek. Zawsze uśmiechnięty i pełen życia, chociaż tak naprawdę to życie go nie oszczędziło. Bardzo lubię z nim pracować.



Barman: Marios

Zawsze, ale to zawsze kiedy go widzę, szczególnie kiedy zaczynamy pracę i nie ma zbyt dużo roboty, Marios roluje papierosy. Zwija po kilkanaście, a potem je wypala albo sprzedaje – nie wiem dokładnie ;) w każdym razie to rolowanie będzie jednym z moich wspomnień z pracy!



Kelnerka: Elita

Mała bomba wybuchowa. Wysysacz energii – znaczy wysysa ją z innych ludzi i wszystko przejmuje na siebie. Nie lubię z nią pracować, bo zazwyczaj pod koniec nocy, kiedy jest najwięcej pracy, ona znika niewiadomo gdzie i z kim. Pojawia się jak ja już kończę i przeprasza. Ale… zawsze jak z nią pracuję mamy duże napiwki (chociaż zaczynam wątpić w to czy to są napiwki czy po prostu niezapłacone drinki).

Barmanka/ kelnerka: Dorota

Polka, mieszkająca na Cyprze 3 lata. Szybka jak błyskawica :) Zawsze uśmiechnięta. Niestety za kilka tygodni zwija żagle i robi sobie małą przerwę w cypryjski, życiu, na rzecz Krety. Dzisiaj podarowała mi swój grzejniczek więc już nie powinnam marznąć :)

W naszej ekipie mamy jeszcze Evitę i Gabrielę, ale po 1: nie mam ich zdjęć, a po 2: nie pracuję z nimi zbyt często. Więc tyle wystarczy!

sobota, 5 stycznia 2008

Na rozgrzanie


Cypr się nieodłącznie kojarzy z ciepłem. Ponad 300 słonecznych dni w roku, upalne lata i ciepłe zimy. Tak, zgadza się, to prawda. Ale prawda jest też taka, że ja tu marznę. Bo mieszkania są raczej chłodne. Mamy niby grzejniki - ale co z tego, skoro one nie działają? Mamy też klimatyzację która może robić za grzejnik. I w swoim pokoju dość często z tego korzystam. Ale kolejny problem jest taki, że w swoim pokoju nie mam internetu - to znaczy mam, ale tylko czasem. No więc kiedy jestem w necie siedzę w salonie abo kuchni. A tutaj już jest chłodniej, klima nie działa. Więc... siedzę obatulona kocem, czasem w rękawiczkach. Ręce mi marzną, nogi mi marzną (chociaż na szczęście nie ostatnio, dzięki moim osiołkom). Bluzka, bluza, sweter - wszystko mało. Dzisiaj tak się rozmarzyłam... że jestem w Polsce, w moim cieplutkim domku i przytulam się... do grzejnika ;) taaak, to jest właśnie to czego pragnę w tej chwili! W każdym razie nie spodziewałam się, że właśnie takie marzenia będę miała na Cyprze :)
A poza tym to zaczyna się "gorący" okres (no tak, żeby się rozgrzać...) Eseje, prezentacje i to co tygryski lubią najbardziej: końcowe egzaminy. Wszystkie skumulowane w ciągu 7 dni (a egzaminów mam 5). I jak wszystko dobrze pójdzie to za 2 tygodnie będę już wolna i będę mieć sporo czasu na zwiedzanie, imprezowanie i przygotowywanie pracy licencjackiej - taak, szczególnie za to ostatnie się wziąć muszę bo jakoś przez ponad 3 miesiące nie miałam na to czasu.
ps. a ta fotka to na rozgrzanie... zrobiona pod koniec grudnia ;)
ps 2: Jak nazwać posiłek jedzony po pracy (o 4.00 rano) w restauracji? Czy to jeszcze kolacja czy już śniadanie? :)

czwartek, 3 stycznia 2008

New Division

New Division - miejsce w którym pracuję. W skali Cypru bar raczej niespotykany. Jakby trochę zapomniany przez współczesność - trzeszcząca podłoga, kominki, oldskoolowe kanapy, małe stoliczki, krzesełka nadwyrężone duchem czasu, wyszczerbione schody, zarośnięty ogródek, muzyka nie pierwszej nowości. Kiedy zobaczyłam to miejsce po raz pierwszy - byłam trochę w szoku. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie miejsce mojej pracy.
A teraz...
Teraz nie chciałabym pracować gdzie indziej. Klimat tego miejsca sprawia, że nawet o 3 rano, po bardzo ciężkim dniu, człowiek wciąż się uśmiecha. Tutaj można przyjść przebranym za księżniczkę czy motyla i nie czuć się skrępowanym. Tutaj przychodzi się zawrzeć nowe przyjaźnie (ale raczej nie można znaleźć dziewczyny/ chłopaka). Tutaj wszyscy się znają, nie wyłączając relacji obsługa - klienci. Tutaj nie trzeba nosić drinków na tacy, a czasem nawet nie jest to wskazane (szczególnie jak wszyscy tłoczą się pośrodku baru, próbując przy tym tańczyć). Tutaj wszystko toczy się w rytm puszczanej muzyki - a ta, w zależności od dja, jest różna - raz taneczna, raz bardziej refleksyjna, czasem bardzo znana, czasem tradycyjna grecka a czasem bardziej latino. Tutaj nie ma menu, klienci za to dobrze wiedzą co można zamówić. Tutaj szef nie lubi jak się do niego mówi "szefie", nawet jeżeli to jest w żartach. Trudno tutaj trafić przypadkowej osobie, bo nigdzie nie ma szyldu, a całe wejście zarośnięte jest przeróżnymi roślinami. Tutaj można przyjść w stroju piżamopodobnym, albo w wieczorowej sukience. Tutaj można przyjść i pić cały wieczór darmową wodę, przygryzając chipsami (też za darmo), szyjąc przy okazji jakieś cuda. Tutaj średnia wieku wynosi ok. 30 - 35 lat, ale spotkać można osiemnastolatków, jak i ich dziadków. Tutaj kelnerka może zostać porwana do tańca w trakcie przyjmowania zamówienia.
Takie to właśnie miejsce, ten mój bar.

wtorek, 1 stycznia 2008

Posylwestrowo!

Witam wszystkich w Nowym Roku! Oby był dla nas lepszy od poprzedniego, aby przyniósł nam szczęście, miłość, satysfakcję z wykonywanej pracy i spełnienie marzeń!
Wczorajszą noc, tak jak już pisałam, spędziłam w gronie międzynarodowym. Wieczór okazał się jednak zdominowany przez Polaków, bez których ta impreza raczej nie należałaby do udanych, a przynajmniej – nie różniłaby się zupełnie od innych domówek..Polskie dziewczyny - Magda, Ola i ja
Należy zacząć od tego, że zaopatrzyliśmy się w muzykę, której nikt nie lubi, ale każdy zna słowa i każdy się wspaniale bawi – chodzi o disco polo. Było „Jak się masz kochanie” (co inni też śpiewali bo przecież wiedzą co to znaczy), „Mydełko fa”, „Bierz co chcesz” i „Kaczuszki”, które tańczyli wszyscy razem z nami (a ci co nie tańczyli patrzyli się na nas krzywo… ehh nawet alkohol nie potrafił ich rozruszać). Nasza polska ekipa królowała na parkiecie przez całą noc. I tak powinno być!Noworoczny toast - Magda i Andrzej

Północ spędziliśmy w centrum Nikozji, oglądając fajerwerki. Ludzi było tam całkiem sporo, ale większość to imigranci – z Bangladeszu, Filipin, Pakistanu i innych azjatyckich krajów. Dla Cypruchów bowiem tradycją są rodzinne kolacje, na których wręczają sobie noworoczne prezenty. Kolacje kończą się koło 12:30 i wtedy wszyscy ludzie wybywają do klubów, barów czy na domówki.

Dostałam prezent noworoczny - osiołki ;)

W mieszkaniu byliśmy z powrotem o 1:00, czyli akurat na czas żeby jeszcze raz wznieść toast za Nowy Rok, tym razem – w Polsce, bo przecież dzieli nas godzinna różnica czasu.

No nic, teraz już uciekam bo za jakiś czas wybieramy się z ekipą sprzątającą do domu Behzada żeby pomóc mu ogarnąć posylwestrowy bałagan. A jak Wam minął Sylwester?