czwartek, 24 stycznia 2008

Wycieczka pracownicza :)

Pogoda, bezstresowe życie, otaczający mnie ludzie czy muzyka – nie wiem dokładnie co sprawia, że mam taki wyśmienity humor. Może wszystko na raz? W każdym razie dzisiaj nawet pobudka o 8.00 rano nie była dla mnie problemem – tym bardziej że czekała mnie wycieczka! Tym razem w gronie pracowym. Na wiadomość że mam wycieczkę z pracy moja mama zdziwiła się że nam organizują wycieczki ;) a kolega zapytał: To Ty się spotykasz z ludźmi z pracy po pracy?? Co do pierwszego stwierdzenia: sami sobie organizujemy ;) ta wycieczka była pożegnalna – bo zarówno jak jak i Dorota wyjeżdżamy. I tak, spotykamy się po pracy, może nie ze wszystkimi ani niezbyt często… ale takie spotkania są bardzo sympatyczne :)

W każdym razie: wycieczka. W ciągu tych kilkunastu godzin razem odwiedziliśmy góry i morze – połączenie bardzo przyjemne, szkoda że niestety w Polsce niewykonalne… W górach (Troodos) przejechaliśmy trasą starych, XVI-sto wiecznych mostów łączących kiedyś szlak z Nikozji do Pafos. Po drodze odwiedziliśmy też piękny stary monastyr, całkowicie opuszczoną wioskę, farmę osiołków, spotkaliśmy dwa konie które chyba uciekły właścicielowi. Kilkanaście razy przejeżdżaliśmy jeepem przez rzekę (noo… rzeczkę :)), wspinaliśmy się strasznie stromymi i wąskimi dróżkami… a wszystko to wśród pięknych widoków i w przepięknej pogodzie! W niektórych miejscach czułam się, jakby była wiosna – piękna zieleń epatowała z każdego miejsca. Gdzie indziej, tam gdzie drzewa były wyższe i więcej cienia – czułam się jakbym kroczyła po polskim lesie jesienią (tylko drzewa jakieś takie trochę inne). W każdym razie – obydwa oblicza zachwyciły mnie bardzo! A co najpiękniejsze – mogłam się tym zachwycać chodząc w bluzce bez rękawów :)


Z gór zjechaliśmy wprost do uroczo położonego Paphos. Wybraliśmy się na promenadę, gdzie zjedliśmy obiadek. Siedzieliśmy na dworze, tuż przy morzu. Ptaszki skakały koło nas i czekały na jakieś okruszki jedzenia. A my jedliśmy – oczywiście – owoce morza. W pierwszym momencie miałam skusić się tylko na rybę… ale raz się żyje. Spróbowałam ośmiornicy i kalmara – no i cóż… fanką takich potraw się nie stałam, ale przynajmniej się „trochę” z tym oswoiłam – chociaż kiedy zobaczyłam kalmara po raz pierwszy, z głową i ogonem, to… no cóż, wyobraziłam sobie że jeszcze przed chwilą pływał sobie wesoło w morzu :)

Podsumowując: Cypr jak zwykle mnie zaskoczył i zachwycił. Więcej zdjęć już wkrótce w galerii (niestety mój aparat odmówił posłuszeństwa i muszę czekać na fotki od Kostasa).

2 komentarze:

  1. naciesz się tymi oststnimi chwilami :) Ja z utęsknieniem czekam na wiosne...

    OdpowiedzUsuń