piątek, 25 grudnia 2009

Stare cyprusowe...

Tradycyjnie raz na jakiś czas przychodzi taka chwila, kiedy zaglądam do folderu z cypryjskimi zdjęciami. I przeglądam je wspominając 'stare dobre czasy'. I za każdym razem nie mogę uwierzyć, że tyle czasu minęło od momentu kiedy je zrobiłam.
Piszę o tym dziś, bo właśnie przeglądam zdjęcia z grudnia 2007, a więc sprzed dokładnie dwóch lat. Ach, to były czasy... zajadało się fińskie ciasteczka, chodziło w pantofelkach i wiosennej kurtce, nosiło okulary przeciwsłoneczne, balowało w nocy i odsypiało w dzień...

Z tego grudniowego przeglądu wybrałam dwa zdjęcia:
Pierwsze przedstawia wnętrze monastyru Bellapais w Kyreni (Cypr Północny). Te owocowe drzewka od razu skojarzyły mi się z moją facebook'ową farmą :D - dlatego też je tu umieszczam :)


A tutaj ostatnie rodzinne zdjęcie, zrobione tuż przed odjazdem Huberta i Seba na lotnisko. Ogólnie niezłe mieli przygody z wylotem - na kilka dni przed wylotem z wyspy zamówili taksówkę, która miała ich zawieźć na lotnisko (które znajdowało się w oddalonej jakieś 40 km Larnace). W dzień odlotu (to był 23 grudnia) rano dzwonili jeszcze potwierdzić przyjazd taksówki. Ostatecznie po kilku wykonanych telefonach i zapewnieniach że taxi już jedzie, chłopcy musieli dzwonić po Borysa - Erasmusa który kupił na Cyprze auto - i ten w ostatniej chwili wiózł ich na lotnisko. Takie rzeczy tylko na Cyprze :D


ps. a taksówka nie przyjechała wcale ;)

sobota, 10 października 2009

Punkt widzenia...

... zależy od punktu fotografowania.
Lubię te ujęcia. Jako fotografowie, a zarazem 'fotogwiazdy' ja, Lina i Huberto - moi cypryjscy współlokatorzy.
Jakby to było wczoraj... tylko fryzura mi się ciut zmieniła i aparat zepsuł ;)

wtorek, 25 sierpnia 2009

Malutka Kasia i mała cyprusowa rocznica

W komentarzu pod ostatnim postem napisałam że chodząc po Warszawie poczułam się "taka malutka". Wcale nie dlatego że Warszawa jest dużym miastem, nieporównywalnym pod żadnym kątem do mojego Radomska. Zresztą ciut ciut ją znam - a przynajmniej główne ulice w centrum. I mam GPS w telefonie :P

Poczułam się malutka, bo znowu wylądowałam na obcym terenie, znowu czekają mnie spotkania z nowymi ludźmi, badanie terenu, zapoznawanie się z wykładowcami, nocne powroty do domu...
to samo miałam rok temu w Krakowie, dwa lata temu na Cyprze, cztery lata temu w Łodzi.

A właśnie. Sama w to nie wierzę, ale dokładnie 2 lata temu zaczęłam pisać tego bloga. Dokładnie 2 lata temu zaczęłam odliczać miesiąc do wyjazdu. Dokładnie 2 lata temu, 25 sierpnia 2007 r. pisałam, że jestem szczęśliwa, ale też pełna obaw.

W sumie to sama nie wierzę, że już tyle czasu minęło od mojego wyjazdu i powrotu z Erasmusa. Powtarzam to w kółko... ale naprawdę tak jest ;) a wspomnienia co chwilę odżywają. Np. dzisiaj, kiedy jeden niewinny komentarz pod zdjęciem na facebooku wywołał lawinę komentarzy innych Erasmusów.

Dlatego też odgrzebuję filmik, który stworzyłam dawno dawno temu...

środa, 12 sierpnia 2009

Wspomnien czar

Moje Erasmusowe wspomnienia są zaklęte nie tylko w zdjęciach.
To także...

muzyka. Różne piosenki kojarzą mi się z różnymi momentami bądź osobami.
- Rise up... pierwszy raz tę piosenkę usłyszałam podczas pierwszej imprezy integracyjnej w klubie Versus. I od tamtej pory przewijała się ona przez moje Erasmusowe życie.
- Bleeding love. Leciała non stop w radiu podczas naszej wycieczki do Polis. A wracając z Polis zastanawiałam się z Hilmim, jakie dokładnie są to słowa. Początkowo wydawało się nam że to "breathing love". Nooo prawie ;)
- Apologize. Też kojarzy mi się z Hilmim. leciała często w radiu jak jeździliśmy po Nikozji. A że on był mało internetowy to ściągnęłam i mu wysłałam.
- We gonna feel it. I znowu Hilmi i radio w aucie. Tą piosenkę nawet miałam ustawioną jako dzwonek na Cyprze ;)
- American Pie. Piosenka Liny. Słuchała jej chyba milion razy dziennie. Wtedy już miałam jej dosyć, ale teraz słucham z przyjemnością ;)
- Summer of 69. Usłyszałam ją już jakoś pod koniec mojego pobytu na Cyprze, w moim barze. Wsłuchując się wtedy w słowa "Those were the best days of my life..." prawie się popłakałam.
- John Legend. W sumie to jego piosenki towarzyszyły mi dosłownie w ostatnich godzinach mojego pobytu na Cyprze. Czekając na przesiadkę w Wiedniu szukałam kolejnych piosenek tego wokalisty i wspominałam minione chwile...
- Reamonn. W aucie Kostasa, mojego kolegi z pracy, zawsze była płyta Reamonn. I leciała podczas każdej naszej wycieczki, w drodze powrotnej, kiedy za oknem było już ciemno, a my drzemaliśmy zmęczeni całym dniem łażenia.

zapach.
jeśli chodzi o perfumy, to Christina Aquilera. Kupiłam je tuż po moim występie w reklamie euro na Cyprze. Kilka miesięcy temu przechodziłam koło stoiska z perfumami i je powąchałam... i nagle wszystkie wspomnienia powróciły, tak jakby ktoś puścił mi nagle film z setkami zdjęć...

sklepy.
Z Cyprem kojarzy mi się przede wszystkim Bershka. W sumie tam odwiedziłam ten sklep po raz pierwszy. I polubiłam.

filmy.
Moje Wielkie Greckie Wesele. oglądałam go już dużo wcześniej, ale na Cyprze nabrał nowego znaczenia - bo żyjąc wśród greckiej społeczności niektóre sceny nabrały nowego znaczenia ;)

kawa.
Frappe. czyli kawa mrożona. Za każdym razem kiedy ją popijam, mam przed oczami uczelnianą kafeterię, półlitrowe kubki po coca-coli, dwie słomki i panią która już wiedziała, że lubię 'sweet'.

słowa.
A dokładniej może akcent. Z Erasmusem zawsze chyba kojarzyć mi się będzie francuski akcent, który w większości przypadków osób francuskojęzycznych jest nie do zabicia. Moi Belgowie, Jean-Marie czy Jeremy są tego najlepszym przykładem.
Nie można zapomnieć także o greckojęzycznej wymianie angielskiego (nie wiem czy to poprawnie ale mam nadzieję że rozumiecie ;)).

Ach, te wspomnienia... ciągle żywe, mimo że od mojego powrotu minęło już 1,5 roku, a od wyjazdu - prawie 2 lata...

poniedziałek, 4 maja 2009

Erasmusowo

W środę po pracy wsiadłam w pociąg do Warszawy i po 2,5 godzinie podróży poczułam powiew Erasmusa - a to za sprawą spotkania z Olą i Marysią, z którymi studiowałam na Cyprze.
Kolejną porcję - i to porządną - erasmusowego życia miałam za kilkanaście godzin, weekend majowy spędziłam bowiem w Wilnie, w odwiedzinach u Magdaleny.

I tutaj dygresja: bloga Magdy zaczęłam czytać nie pamiętam kiedy. Nie jestem nawet pewna czy to ja trafiłam pierwsza do niej, czy może ona do mnie. W każdym razie po jakimś czasie czytania się nawzajem postanowiłyśmy się spotkać. To było w ostatnim tygodniu mojego pobytu w Łodzi. No i nie mogłyśmy się nagadać! Uzupełniałyśmy nawzajem informacje wyczytane z bloga, co chwilę sobie przytakiwałyśmy i się śmiałyśmy. Tak spotkać udało nam się jeszcze kilka razy, a potem ona wyjechała na Erasmusa. A ja się na niego wprosiłam, chociaż podobno sama mnie zaprosiła ;)

No więc pojawiłam się w Wilnie. I od razu poczułam się tam 'jak w domu'. Erasmusowy klimat czuć było z każdej strony. Życie w akademiku, studenci z różnych zakątków Europy i świata, rozmowy o wszystkim i o niczym po angielsku, imprezy...

To wszystko okraszone bezchmurnym niebem, mocno grzejącym słońcem i przepięknymi zakątkami Wilna. Dodatkowo w sobotę w Wilnie były Dni Muzyki - ulice pełne były zespołów grających przeróżną muzykę na przeróżnych instrumentach. A my spacerowaliśmy, przystawaliśmy przy co ciekawszych artystach, cykaliśmy fotki i szliśmy dalej.

Dodatkowo 'atrakcją' wyjazdu była możliwość spotkania z moimi cypryjskimi współlokatorami, Arturasem i Vytisem. Ostatni raz widziałam ich w lutym 2008! Mimo upływu czasu wspomnienia z naszego Erasmusa wciąż były żywe i przegadaliśmy godziny wspominając stare dzieje i opowiadając sobie o tym, co dzieje się w naszym życiu teraz.

Poza tym okazało się, że na świecie istnieją jeszcze takie pozytywnie zakręcone wariatki jak ja. I właśnie u nich miałam przyjemność nocować ;) aż boję się pomyśleć co by się działo na Erasmusie, gdybyśmy były na nim w trójkę - inni studenci by chyba tego długo nie wytrzymali ;)

Ach to erasmusowe życie... brakuje mi go czasem! Szczególnie po tak cudownym weekendzie jak ten w Wilnie. Dzięki dziewczyny za tak serdeczne przyjęcie, polecam się na przyszłość :)

Więcej fotek tutaj!

czwartek, 12 lutego 2009

To już rok...

Rok temu o tej godzinie szukałam biletów powrotnych na Cypr.
Jak ten czas szybko leci!

EDIT: a w moim pokoju wciąż cyprusowo.
Tureckie buciki przynoszące szczęście które dostałam w Kyrenii kiedy kupowałam szkatułkę, szkatułka na biżuterię, pomarańcza wyrzeźbiona przez Vytisa na Boże Narodzenie, buteleczka znaleziona na plaży na półwyspie Karpaz i druga, z piaskiem z cypryjskiej plaży, muszelki zbierane na różnych plażach, zdjęcie rodzinki, zdjęcie z Agia Napy (sztuk dwie - jeszcze jedno w większym formacie wisi na ścianie), zdjęcia z Polis (sztuk dwie w antyramie na drugiej ścianie)...

wtorek, 10 lutego 2009

Czas płynie wciąż tak jak wąż...

Kto by pomyślał, że ten rok tak szybko minie... rok od mojego powrotu z Cypru. Niesamowite!
A ja wciąż mam w głowie tamte miejsca, ludzi, momenty... tylko czasem łapię się na tym, że muszę się dłużej pogłówkować żeby wygrzebać z pamięci jakieś słówko albo imię... wczoraj np. próbowałam przypomnieć sobie imię przystojniaka z Agia Napy który woził mnie skuterem. Już przez chwilę zwątpiłam w siebie, ale na szczęście dziura w pamięci jeszcze nie była taka duża.

Rok temu...
leniuchowałam na plaży...wcinałam szyszki...
bawiłam się z moimi ukochanymi długowłosymi mężczyznami z New Division...

Było ciepło, spokojnie i beztrosko. Kładłam się spać między 3.00 a 8.00, wstawałam nawet o 15.00..Każdą rzecz można było zrobić jutro, a pośpiech był raczej niewskazany.

Teraz właściwie wszystko jest inaczej. Zima za oknem, pogoń za kolejnym dniem, problemy mniejsze i większe. Codziennie niedosypianie i wymuszone wczesne chodzenie spać. Planowanie wszystkiego i wciąż pojawiające się nowe terminy.

To jak dwa zupełnie inne światy. Ale wiecie co... wiem, że nawet teraz Cypr nie byłby już dla mnie tym samym miejscem - to raz. I dwa - teraz to mi tu dobrze :)