niedziela, 24 lutego 2008

Jak się nie ma co się lubi...

... to się lubi co się ma. Łódź nigdy Cyprem nie będzie, nawet jakby bardzo chciała, bo choć czasem pływa (jak za dużo popada...), to przecież nawet rzeki tu nie ma. Nie mówiąc już o morzu, plażach (chociaż podobno jest w nowym aquaparku plaża, a i czasem w Manufakturze piasku sypną), ciepłym klimacie i palmach. Aaaale..
Dzisiaj pogoda była naprawdę cudna jak na koniec lutego. Chwilami czułam się trochę jak na mojej rajskiej wyspie. Słoneczko świeciło pięknie, cieplutko było i tak jakoś przyjemnie. No i wprowadziłam się do nowego mieszkanka. Co prawda tylko na te kilka miesięcy (do końca semestru), ale luksusy mam takie jakich sie nie spodziewałam. Piękna kuchnia, nowiutka łazienka, ogromniaste biurko, wygodne łóżko, cieplutko, blisko na uczelnię i do centrum... normalnie bajka :)
Jutro po dłuuugiej przerwie odwiedzę moją uczelnię i spotkam się ze wszystkimi znajomymi z grupy... Z tego co wiem sporo się tam pozmieniało ;) mam nadzieję, że jak to zazwyczaj bywa - pierwsze zajęcia będą organizacyjne i po kilkunastu minutach będziemy wolni. Trzeba przecież wszystko obgadać!

A jak tylko się tu zaaklimatyzuję, to obiecuję popisać jeszcze trochę o Cyprze - bo mam dużo tematów, na które wcześniej nie miałam czasu. A teraz... teraz będę delektować się wieczorkiem w moim nowym mieszkanku :)

niedziela, 17 lutego 2008

Ci sono due cose che cambiano la vita: innamorarsi e fare l'Erasmus!"

Czyli: Są dwie rzeczy, które zmieniają życie: zakochać się i odbyć Erasmusa. Znalazłam to zdanie na erasmusowym forum i zgadzam się w 100%. Moje życie zmieniło się bardzo, na wyjeździe poznałam smak tego, z czym w Polsce nie miałam za bardzo do czynienia, bo albo nie było na to czasu, albo warunków.

Ale to nie jest tak, że nie tęskniłam za niczym. Tęskniłam, za moimi Trzynastakami. Nie widziałam ich od razu po powrocie, bo akurat wyjechali na zimowiska, ale w piątek wsiadłam w pociąg i pojechałam!

Jak mi tego brakowało! Tych śmiechów w ich gronie, kolacji „po harcersku”, śpiewania do posiłków, gry w Mafię późną nocą, nocnego grania na gitarze i śpiewania piosenek tych radosnych, jak i tych wkręcających banię, niosących ze sobą wiele wspomnień, wygłupów o 4 rano, alarmów, atmosfery zbiórki obrzędowej, budzenia się nawzajem jeśli komuś opada ze zmęczenia głowa, porannej pobudki w wesołej atmosferze, biegających zuchów, najnowszych plotek z życia drużyny, hasełek krążących między ludźmi, których znaczenie rozumieją tylko ci, którzy są na miejscu… Fajnie było spędzić z nimi te kilkanaście godzin, POOBCZERNIAĆ ich trochę i być POOBCZERNIANĄ, pośmiać się i rozluźnić, przypomnieć sobie stare dzieje, poopowiadać o Cyprze, poczęstować słodkościami prosto z wyspy, posłuchać o nowych miłościach i planach na najbliższy czas… Tylko…. Dlaczego musiało być tak zimno?? Wyjście na dwór oznaczało zamarznięte uszy, lodowate ręce, czerwoną twarz i trzęsące się z zimna ciało. Słońce niby świeciło, i nawet przez szybę mogłoby się wydawać że jestem na Cyprze. Ale nie, nie ma tak dobrze…

Ps. I jeszcze patrzę na tabliczkę z temperaturą w Nikozji i widzę te 15 stopni tam i potem sprawdzam temperaturę u nas i stwierdzam że ledwo przekroczyła 0 stopni....

czwartek, 14 lutego 2008

Cyprus My Love

Pusto.
Nijako.
Szaro.
Buro.
Ponuro.

Gdzie to cypryjskie słońce, gdzie te zielone drzewka, pomarańcze prosto z drzewa, gdzie ten spokój i leniwie płynący czas?

W domu niby ok. Mama gotuje ulubione potrawy, cała rodzina wypytuje o szczegóły pobytu na Cyprze, babcia się cieszy że już nic mi nie grozi, tata szczęśliwy że ma swoją laleczkę przy sobie. Ale ja się tu nie czuję jak w domu... mam wrażenie że wszystko jest nie na swoim miejscu. Że mój pokój tak naprawdę wcale nie jest mój, chociaż wszędzie są moje rzeczy.
Staram się jak mogę poprawić sobie humor. Zmieniłam fryzurę, chodzę do solarium, wywołałam najładniejsze zdjęcia żeby powiesić na ścianie i wsadzić do specjalnie kupionego na Cyprze albumu, rozmawiam z ludźmi... ale to i tak nie tak samo. Może jutro mi się polepszy bo jadę na zimowiska...

wtorek, 12 lutego 2008

Powrót....

Poniedziałek, 11 lutego 2008
Ok. 16.00 - ostatnie zakupy. Jakieś pamiątki dla rodzinki i coś dla mnie, na poprawienie humoru - dwie bluzeczki w kolorach wiosennych. I do tego kolczyki w truskawki. Niestety to nie pomaga - nie chcę wracać....
Ok. 18.00 - zaczynam pakowanie. Mnóstwo tego, pomimo że ok. 20 kg już jest w Polsce. Wywalam 3 pary butów, bluzki w których nie chodzę, kosmetyki które się już kończą. Część rzeczy rozdaję. Ale walizka i tak ledwo się domyka...
Ok. 20.00 - gotowe. Internet nie chodzi, chyba nie znajdę nikogo kto mnie odbierze z lotniska. No nic, jakoś dam radę, przecież jestem harcerką!
Ok. 21.30 - jedziemy na kolację. W gronie polskim - Ja, Magda, Michał, Łukasz. Wpada Andrzej. gadamy, wspominamy, śmiejemy się. Czas szybko mija. Za szybko. Będzie mi brakowało tych wariatów...
Ok. 23.30 - wracamy do domu. Sprzedaję rower, wpycham ostatnie rzeczy do walizki... I chwila relaksu przed wyjazdem. Ciągle nie wierzę że za chwilę opuszczę Cypr...

12 lutego, wtorek
Ok. 1.00 - ładujemy walizki do auta i w drogę! Na lotnisko ok. 50 km. Ciągle do mnie nie dociera że moja erasmusowa przygoda dobiega końca....
Ok. 1.40 - pożegnanie na lotnisku. Smutno... łzy już się pchają do oczu ale na razie strach przed ważeniem walizki - na oko została oceniona na ok. 25 kg, linie którymi lecę podobno są bardzo restrykcyjne pod tym względem.
Ok. 2.00 - 21 kg! Nie wiem jak to zrobiłam. Za to torba podręczna waży chyba z 10 kg, mam tam pokserowane z 8 książek do mojej pracy licencjackiej....
Ok. 3.00 - czekam już za bramkami na otwarcie wyjścia... planuję co będę robić w Wiedniu - będę szukać biletów na Cypr!!
3.45 - samolot rusza... płaczę jak dziecko... na szczęście ciemno w samolocie a ja siedzę sama w swoim rzędzie, mogę płakać... próbuję spać, z marnym skutkiem... myślę o tym co było tam, a co czeka mnie w Polsce... pilot mówi o pogodzie w Wiedniu - że mgła, że mróz, że widoczność bardzo mała...
7.00 - ląduję w Wiedniu. Zmiana czasu - jest 6.00...
6.10 - wychodzę z samolotu. Zamarzam w jednym momencie. Nic nie widzę, mgła potworna. Powinni zabronić przylotów z ciepłych krajów do zimnych... mam ochotę wrócić się do samolotu i zmusić pilota to powrotu na Cypr.
6.20 instaluję się na wiedeńskim lotnisku. Jest internet, po wielu trudach znalazłam również gniazdko żeby podłączyć laptopa. Miejsce w którym siedzę jest ładnym punktem widokowym. Tylko że nie dzisiaj - dzisiaj mgła zasłania wszystko. Mam nadzieję że z powodu złej widoczności nie będzie żadnych opóźnień w lotach...
8.30 - jak ja nie lubię niemieckiego!! Już dawno nie miałam kontaktu z tym językiem, w każdym razie już się nasłuchałam za dużo... ja chcę znowu wsłuchiwać się w grecki!! Czy wiecie że podobno wszystkie słowa pochodzą z greki? :) Tak twierdzą Grecy ;) I nawet to, że nie Yiannis nie potrafił mi wytłumaczyć skąd się wzięło słowo "drzewo, bułka i sąsiad" jest tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę ;) A moje imię jest nazwą kwiatka ;)
9.30 - tęsknię... za słońcem świecącym rano przez okno i za ludźmi którzy tam zostali... ja też chcę :(
10.00 - jak ten czas wolno leci... a tu jeszcze co najmniej 2,5 godziny siedzenia mnie czekają a potem odprawa... dobrze że z bagażem się nie muszę uganiać - duża walizka będzie czekać na odbiór w Polsce (mam nadzieję), bagaż podręczny oddałam do przechowalni bo za ciężki żeby się z nim kręcić przez tyle godzin.
11.00 - Kostek, dzięki za pocieszenie że w Warszawie będzie jeszcze gorzej niż tutaj. Już się nie mogę doczekać lądowania... :(
13.30 - ostatnia bramka dzieli mnie od opuszczenia Wiednia. Słońce wyszło więc przyjemniej trochę milej. Ale i tak mi smutno. Może jeszcze da się wsiąść w samolot powrotny na Cypr??
15.20
lecimy ponad chmurami. Pięknie świeci słońce. Ale im niżej tym gorzej – aż w końcu się okazuje, że nad warszawą szaro, brudno i ponuro. Ale nie tak zimno jak myślałam, więc chociaż taki plus. W autobusie wiozącym nas z samolotu poznaję Tomka, który też leci z Cypru. Zabieram się z nim na lotnisko.
17.00 Dworzec Warszawa Centralna wciąż obskurny. Ale kupuję sobie jagodowy serek Danio jakiego nie jadłam odkąd byłam na Cyprze. Pani w kasie sprzedaje mi zły bilet, w pociągu okazuje się muszę dopłacać. Jadę z przesiadką. W pociągu opowiadam o Cyprze. Coś czuję, że ludzie mnie za to znielubią….
20.30 – wysiadam w Radomsku. Czeka brat. Idę jeszcze do kasy po zwrot za zły bilet, okazuje się że pani w kasie jednak się nie pomyliła, to pan w pociągu wprowadził mnie w błąd. A to Polska właśnie…
20.50 – dojeżdżam do domu. Kumpel mnie nie widział przez ponad 4 miesiące ale jakoś nie pojawił się na powitaniu. Rodzice leżą w łóżku bo myślą że przyjadę jutro, planują co głupiego zrobić na lotnisku (mieli założyć zapaski i robić wiochę… może dobrze że to niespodzianka :)) Wchodzimy po cichu na górę, Adam mówi że chce im przedstawić dziewczynę. I wchodzę ja. Rodzice w szoku, nie wierzą zupełnie… Przywitanie, płacz, gołąbki zrobione specjalnie dla mnie, szampan, rozmowy… dziwnie być znowu w domu.
23.00 – kładę się do mojego łóżka. Jak się kąpałam to w kranie była od razu gorąca woda, w całym domu cieplutko i przyjemnie, w pokoju aż trzeba otwierać okno bo czasem za gorąco… ale jakoś mnie to nie cieszy tak jak myślałam. Chyba jednak wolałam pomarznąć sobie czasem wieczorami, ale za to mieć słońce i ten klimat na co dzień… Zasypiam, uprzedziwszy rodziców żeby mnie nie budzili rano bo nie spałam w ogóle…

13 lutego, środa

9.30 – mama przeprasza ale mnie budzi… jest tyle rzeczy do zrobienia! A za oknem… za oknem szaro, buro, brudno, paskudnie, właśnie tak jak to sobie wyobrażałam… Okazuje się że większość moich ciuchów mogę tylko schować do szafy, bo na kurtkę za zimno, na buty za zimno… :(:(



poniedziałek, 11 lutego 2008

Deszczowy koniec

Niesamowite.
Na kilkanascie godzin przed opuszczeniem Cypru, rajska wyspa uraczyla mnie najwiekszym i najdluzszym deszczem w historii mojego pobytu tutaj.
Siedze wlasnie w bibliotece i slysze kazda uderzajaca o dach krople.
Czyzby caly Cypr plakal ze juz wyjezdzam? :)
Wczorajsza impreza byla na szczescie duzo radosniejsza niz myslalam. Jak sie okazalo - sporo osob jednak zobacze, a niektorych to calkiem niedlugo, bo mozliwe ze juz w marcu. Od razu jakos tak lepiej :)
Mimo wszystko jednak jakos tak mi smutno. Melancholijnie. Wiele tu przezylam, wiele zobaczylam, poznalam wspanialych ludzi, nabylam nowe umiejetnosci i zmienilam sie, chyba nawet bardzo. Ale o tym kiedy indziej. Bo teraz juz musze uciekac, czeka mnie jeszcze pare spotkan z ludzmi, ostatnie zakupy, pakowanie i sprzatanie...

niedziela, 10 lutego 2008

...

Czas leci nieubłaganie. Te 4,5 miesiąca minęło nie wiem kiedy - bo wspominając rzeczy które były na poczatku mam wrażenie, że to było wczoraj.
W piątek ostatni raz pracowałam w New Division. Mój pierwszy dzień pracy też wypadł w piątek. Wczoraj rano natomiast wybrałam się na wycieczkę na półwysep Karpaz. Wcześniej byłam tam kilka dni po przyjeździe, wtedy to była ostatnia wycieczka Oli... Po raz kolejny zachwycałam się Cyprem. I tak sobie myślę - że gdyby ktoś mnie zapytał, które miejsce podobało mi się tutaj najbardziej, to chyba nie potrafiłabym powiedzieć... bo kilkakrotnie patrząc na otaczające mnie widoki myślałam sobie: tak, to tutaj chciałabym mieszkać...
A dzisiaj... dzisiaj robię w New Division pożegnalną imprezę. Chociaż "impreza" to chyba niezbyt dobre słowo. W każdym razie zaprosiłam ludzisków, nowych Erasmusów, osoby z uczelni, znajomych z baru.... posiedzimy, pogadamy, powspominamy... mam nadzieję że będzie miło - chociaż taka ostatnia impreza, kiedy wiadomo że części osób nie zobaczy sie już nigdy, pewnie najmilsza nie będzie...

czwartek, 7 lutego 2008

Gramy u siebie, Polacy gramy u siebie!!

I po meczu! Ponieważ na piłce nożnej sie nie znam, nie będę opisywać obejrzanych akcji - ten kogo to interesowało pewnie oglądał mecz w TV. Najważniejszy dla mnie jest wynik - 2:0 dla Polski, i ta cała otoczka...Przyozdabianie twarzy w barwy narodowe rozpoczęło się w domu. Ponieważ jednak z częścią osób mieliśmy spotkać się na miejscu - wzięłam cały sprzęt na stadion. Już przy wejściu czekała nas przemiła niespodzianka - jak sie bowiem okazało - wstęp był za darmo, chociaż wcześniej słyszałam o biletach po 8 i 15 euro. Po wejściu wzięłam się za malowanie twarzy znajomego. Nagle wokół zebrało się mnóstwo Polaków, którzy również prosili mnie o to samo. I tak czas przed rozpoczęciem spotkania spędziłam właśnie na malowaniu twarzy różnym ludziom. Niektórzy nawet wrzucili "co łaska" do mojej kieszeni, więc na koniec okazało się że wyszłam na czysto - zakup farb zwrócił się nawet z małą nawiązką ;)Ogólnie na stadionie czułam się jak w Polsce. Polaków było bardzo dużo (wp.pl podaje że ok. 1000), ludzie mieli szaliki, czapki, polskie koszulki, flagi i inne rekwizyty. Oczywiście większości osób towarzyszyły piwa oraz nieodzowna polska "kwiecista" mowa. Początkowo schodząc po schodach z przyzwyczajenia chciałam mówić "Excuse me", ale potem jakoś się przestawiłam na polską mowę.
Oczywiście śpiewaliśmy, krzyczeliśmy, klaskaliśmy i machaliśmy czym się dało. Mnie osobiście najbardziej podobał się okrzyk "Gramy u siebie" - no taaaak, w sumie skoro tylu nas jest na Cyprze to prawie jak u siebie ;)

Oto co na temat kibiców pisze WP:
Podobnie jak cztery dni temu w Pafos, tak i w Larnace atmosferę na trybunach tworzyli tylko polscy kibice. Na trybunach stadionu zasiadło ok. tysiąc mieszkających na stałe na Cyprze fanów reprezentacji. Na ogrodzeniu zawisły biało-czerwone flagi z nazwami polskich miast, jak Olsztyna, Bielsko-Białej, Gdyni, Mysłowic czy Łodzi. Przez cały mecz na stadionie rozbrzmiewały polskie śpiewy. Po golu w szóstej minucie co chwila słychać było "Jeszcze jeden", potem "Polacy gramy u siebie", "Jesteśmy z wami" i "Biało-czerwone to barwy niezwyciężone". Po drugiej bramce w niebo wystrzeliła raca. A po meczu kibice odwdzięczyli piłkarzom się gromkim "Dziękujemy".
Podsumowując: pomimo tego że przegapiłam drugą bramkę (bo akurat robiłam jakieś zdjęcia :P) i obronę karnego (bo chyba również robiłam zdjęcia :P), nie wiedziałam kto strzela bramki (bo nie było żadnego komentatora ani telebimu żeby oglądać mecz ;)), to wieczór należał do udanych. Szczególnie że "za udział w meczu reprezentacji na wyjedzie należy się respect" - prawda Jacku? :)

A więcej zdjęć na zawsze TUTAJ!

środa, 6 lutego 2008

Przygotowania do meczu...

Flagi: są...
Farbki do malowania twarzy: są...
Próbka malowania: jest..
Biało - czerwony strój: jest...
Nastrój, okrzyki, ekipa - jest.
Moi drodzy, dzisiaj kibicujemy Polsce na stadionie w Larnace! Trzymajcie kciuki i oglądajcie uważnie relację - może gdzieś nas dojrzycie :)

poniedziałek, 4 lutego 2008

Obiecanki - cacanki

Cypr jest miejscem pod pewnymi względami jedynym w swoim rodzaju. Do niektórych z tych "dziewactw" przyzwyczaiłam się i nie przeszkadzają mi już zupełnie. Są jednak rzeczy, których zaakceptować nie da się zupełnie. Tak jest z niedotrzymywaniem słowa przez Cypruchów. Oni obiecują, obiecują, a potem... a potem nic. I to jest naprawdę wkurzające, szczególnie jak obiecują coś na czym mi zależy. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że to niewywiązanie się z danego słowa nic dla nich nie znaczy - przy najbliższym spotkaniu nawet o tym nie wspominają, tak jakby już zupełnie zapomnieli że coś tam kiedyś obiecali.

Ale, ale - niedługo wyjeżdżam więc nie zamierzam się denerwować tą całą cypryjską gadaniną. Zobaczcie co spotkałam kilka dni temu na cypryjskiej ulicy:A przygotowania do środowego meczu trwają. Chętnych na wyjazd przybywa, dzisiaj wpadłam na pomysł żeby udać się do polskiej ambasady - może mają jakieś flagi bądź inne przydatne gadżety :) pokażemy, że polscy kibice są najlepsi!

Ps. A ja ciągle czekam na ostatnie wyniki egzaminów. Jak na razie mam dwie B+ i jedno B. Farid coś się opóźnia z podaniem ocen, ale to pewnie dlatego że jest zupełnie zakręcony. Kilka dni temu dzwonił do Yiannisa zatrwożony że szuka naszych esejów na Middle East i nie może znaleźć, chyba zgubił... Tylko że mych tych esejów w ogóle nie pisaliśmy ;)

piątek, 1 lutego 2008

Pogoda & Mecz

W środę podczas rozmowy na GG z Kajteczkiem dowiedziałam się, że mam tutaj na Cyprze śnieg, deszcz i burze, minusową temperaturę i ogólnie zimę stulecia.
Prawda wygląda tak: w poniedziałek trochę padało ale było ciepło, tylko że pochmurno. We wtorek sytuacja podobna, tylko że ziiiiiiimno! W środę - wiatr potworny, chmury i przeszywający chłód. A w domu temperatura niewiele wyższa niż na zewnątrz - bo przecież tu nie ma ogrzewania, jedyne co to klimatyzacja (ale w pokoju który obecnie okupuję jakoś licho działa). W każdym razie - jeśli wierzyć temperaturze wyświetlanej na klimatyzacji - przedwczoraj rano miałam w pokoju 13!!!! stopni. Na szczęście jednak ubezpieczyłam się na taką ewentualność i od kilku nocy śpię przykryta 4 warstwami kocy i pościeli. Co prawda ważą one tyle, że nie mogę się przewrócić na drugi bok, ale przynajmniej jest ciepło ;)
A od wczoraj znów mamy wiosnę. Przynajmniej w dzień ;) Moje podstawowe wyposażenie przed wyjściem z domu to okulary przeciwsłoneczne na dzień i rękawiczki na wieczór ;)

Jak już zapewne wiecie, reprezentacja Polski w piłce nożnej przebywa obecnie na Cyprze na zgrupowaniu. Rozegrają dwa mecze towarzyskie - jeden jutro z Finlandią, drugi 6.02 z Czechami. Ja wybieram się na ten drugi mecz i ogólnie organizuję wśród znajomych ekipę kibicującą. Jak się okazuje - międzynarodową, bo mam już chętnych Turków Cypryjskich oraz kilkoro Erasmusów, no i oczywiście Polaków. W poniedziałek, razem z moimi nowymi współlokatorami, powinny przyjechać gadżety na mecz - flagi, może farbki do malowania twarzy, jakieś gwizdki. Więc będziemy kibicować pełną parą :) I zupełnie nieważny jest fakt, że ja sie nie znam na piłce nożnej i nigdy nie ciągnęło mnie do chodzenia na mecze ;)
Aaaa, właśnie, znacie jakieś piosenki które możemy śpiewać? :) To nauczę wszystkich ;)