poniedziałek, 29 października 2007

Aaa kotki dwa...

Przed chwila prawie zasnelam na zajeciach.
Kilka razy oczy mimowolnie mi sie zamknely i w sumie to nie wiem jak to sie stalo ze udalo mi sie je otworzyc. W koncu zaprzestalam sluchania wykladowcy i zaczelam przerysowywac obrazki z teczki. Pomoglo - wytrzymalam do przerwy.
Najgorsze jednak jest to ze zaraz skonczy mi sie przerwa i bede musiala sie powstrzymywac przed zasnieciem jeszcze ponad godzine.
Dzisiaj ide spac najpozniej o 22.00. Albo i wczesniej...

niedziela, 28 października 2007

Zmiana czasu na własnej skórze

Dzisiaj wyszlam z pracy o 3:00 a w domu byłam jakoś koło 2:30. Jak to możliwe? Oczywiście dzięki zmianie czasu. "zarobioną" godzinę postanowiłam wykorzystać na napisanie notki. Zresztą i tak nie jestem zmęczona. Nie wiem jak to sie dzieje, ale przed pracą i w trakcie jestem strasznie zmęczona a kiedy wracam do domu niemalże tryskam energią i mogłabym robić tysiąc rzeczy.

Dzisiaj będzie trochę refleksji pracowych. Otóż mój bar odwiedzają wciąż ci sami ludzie. Niektórzy przychodzą sami, niektórzy parami czy grupami. Część z nich zawsze zamawia to samo - i tak jest jeden mister "Gin & Tonic", jeden delikwent pijący tylko "Carlsberg in the bottle" czy starszy pan w kapeluszu pijący tylko małe nalewane piwo (co jest zupełnie nieopłacalne cenowo skoro i tak jednej nocy wypija ich kilka). Są tacy którzy za każdym razem gdy coś zamawiają dają napiwki, są tacy którzy mają swoje zboczenia (jedna kobieta zawsze prosi o podkładkę pod piwo), czy tacy którzy spędzają cały wieczór samotnie w ciemnym kącie. Jest kobieta w dość zaawansowanej ciąży która zostaje praktycznie do końca, jest też jeden dziwak o którym będzie więcej. Już na początku mojej pracy w New Division zapytał sie mnie skąd jestem. Powiedziałam że z Polski ale chyba nie uwierzył bo kilka razy zapytał mnie czy jestem tego pewna. A ostatnio sie wypytywał czy przypadkiem nie jestem z Niemiec, na co zaprzeczyłam. Chyba jednak zapomniał o tym fakcie bo dzisiaj znowu gadał do mnie coś o Niemczech. W sumie to mało sie pomylił bo Niemcy sa przecież blisko Polski.

A własnie - jeden Grek myślał że Polskę zamieszkuje największa liczba mieszkańców biorąc pod uwagę Europę (tak odpowiedział na teście). I coś nie bardzo chciał mi wierzyć kiedy powiedziałam mu że chodzi o Niemcy - miał to sobie jeszcze sprawdzić ;)

A w ogóle to czytałam wczoraj że w Bałtyku kąpią się już tylko Morsy bo woda ma jakieś 4 - 5 stopni. W Morzu Śródziemnym kąpią się zdecydowanie nie tylko Morsi ale wszyscy turyści - bo dla samych Cypruchów woda już za zimna ;) chociaż pewnie i tak jest cieplejsza niż u nas w lato - i do tego dużo czystsza! Dlatego nie zwlekając udaję się nad morze ;)

piątek, 26 października 2007

Prawie jak w zimę

Dzisiaj udałam się do samego centrum Nikozji w celu wydania pieniędzy nie wiadomo na co. Cel został osiągnięty w 100%! Kasa się rozeszła a ja wróciłam z niczym. Ale nie o tym miała być mowa. Mowa miała być o tym, co zastałam w sklepach z ciuchami. Na dworze 30 stopni, a w sklepach zima. I to polska zima albo i rosyjska. Grube swetry, bluzki z długim rękawem, kurtki zimowe, kozaki, czapki i rękawiczki. Ja sie pytam: kiedy ci ludzie się w to ubierają, jak tu w zimę jest koło 15 stopni?? W co by się ubrali w takim razie gdyby przyszło im żyć w Polsce?? Dziwni ci Cypryjczycy. Po raz drugi pomyślałam o tym kiedy kupowałam pocztówki (no bo w końcu czuję się tu jak na wakacjach to i kartki z pozdrowieniami trzeba wysłać ;)). Znaczków pani nie miała ale powiedziała:
- Jak będzie tu pani jutro to może pani kupić znaczki na poczcie. Bo dzisiaj poczta już jest zamknięta oczywiście.
Oczywiście. Może dla niej to oczywiste że w piątkowe popołudnie o godzinie 15.00 poczta jest już zamknięta. Dla mnie to jest raczej nienormalne. Ale cóż zrobić - trzeba się przyzwyczaić do tego, że w godz. 13:30 - 15:00 sklepy są zamknięte, a w środę pracują tak jak w sobotę - czyli finisz o 13.30 i do domu.

A tak w ogóle to dzisiaj byłam na pierwszych zajęciach Dance Club LATINO. Jakieś 15 dziewczyn, instruktor i 3 spóźnionych chłopców z których dwaj znają chyba wszystkie tańce. Zaczęliśmy od tańca bachata o którym usłyszałam w sumie pierwszy raz ale bardzo sympatycznie się tańczyło. A za tydzień salsa :)

czwartek, 25 października 2007

Przygodowa Agia Napa

We wtorek znowu byłam w Agia Napie, czyli miejscowości z bajecznymi plażami i wieloma atrakcjami. Już za pierwszym razem kiedy tam byłam obiecałam sobie, że następnym razem wybiorę się na "fly fish". I sie udało! Fly fish wygląda tak: Jak było? Oczywiście bosko! Pikanterii dodaje fakt że tam nie było żadnych zabezpieczeń - tylko uchwyty na ręce. Raz o mało co bym nie zleciała! A teraz oczywiście moje mięśnie są całe obolałe - ale co tam!
Kolejną nowością był obiad w meksykańskiej restauracji. Tak, tak - trzeba mi było się udać aż na Cypr żeby skosztować przysmaków tej kuchni. A także przymierzyć somblero ;)A tak w ogóle to zastanawiam sie czy mają tu polską restaurację. No bo skoro są meksykańskie, japońskie, chińskie, włoskie - to czemu ma nie być polskiej? :)

wtorek, 23 października 2007

:D

A tutaj mieszkam :):)
adres podałam wcześniej więc zapraszam ;)

View Larger Map

poniedziałek, 22 października 2007

Z ostatniej chwili

Moi współlokatorzy wymyślili sobie żebym jutro to ja ugotowała obiad. Tylko jest pewien problem: ja nie umiem gotować. No więc myślałam, myślałam, już miałam robić spagetti, a tu ciocia podpowiedziała mi placki ziemniaczane. Tak, to jest to! Co prawda nigdy ich sama nie robilam ;) ale znalazłam już przepis w internecie. Przydałby się tylko do nich jakiś sos... znalazłam kilka przepisów, tylko że nie wiem czy tutaj mają w sklepach ogórki konserwowe lub kiszone.

Może macie pod ręką jakiś przepis na sos do placków??

Ps. chociaż... jak obiad nie będzie zbyt smaczny to może nie będę musiała już więcej gotować?? :)

Po weekendzie

Tyle rzeczy powinnam opisać że aż nie wiem od czego zacząć... dlatego najlepiej będzie jak zacznę od początku, tzn. od mojej nowej pracy którą rozpoczęłam w piątkowy wieczór.
Zacznę może od tego, że klub w którym pracuję prezentuje się naprawdę fajnie, spodziewałam się czegoś raczej podrzędnego (w sumie to nie wiem czemu), zobaczyłam natomiast klub który z wyglądu ocenić mogę na 5. Postawili mnie za barem, w locie mój sąsiad o imieniu Amir (z Iranu) powiedział mi najpopularniejsze drinki oraz ich ceny i zagonił mnie do roboty czyli do ogarnięcia swojego miejsca pracy. Pierwsi ludzie zaczęli schodzić się koło 24.00. Pracy nie miałam za dużo, bo większość ludzi kierowała się do barmanów stojących z brzegu baru a ja byłam w środku. Mimo to dorobiłam się swojego własnego adoratora który podrywał mnie w przerwach kiedy to nie całował się ze swoją dziewczyną. Więc spoooko. A wtedy kiedy ja miałam przerwy w obsłudze klientów bujałam się w rytm muzyki (R'n'B) i było naprawdę sympatycznie! Przed pójściem tam miałam wątpliwości co do tego czy dobrze robię pracując tam ale teraz jestem pewna że bycie barmanką to fajna sprawa i czekam na kolejny piątek który tam spędzę ;)

W sobotę przez większość dnia się obijałam a wieczorem udałam się na mojej czerwonej rakiecie do pracy. Uzbrojona w mapę Nikozji gnałam z zawrotną prędkością do miejsca przeznaczenia czyli do New Division. Niestety - ciągle zapominam o dwóch rzeczach: po 1: że Cypr pełen jest wzniesień co wiąże się z tym, że moja droga gdziekolwiek polega na wjeżdżaniu pod górkę lub zjeżdżaniu z niej; po 2: ponieważ tutaj chyba 90% ludzi jeździ autami jazda na rowerze nie należy do najprzyjemniejszych. No ale jakoś dałam radę - droga do pracy na rowerze zajmuje mi jakieś 25 min.

Wczoraj natomiast miałam chyba jeden ze swoich szczęśliwych dni. Przynajmniej pod względem zaoszczędzonych pieniędzy. Mogłam wydać jakieś 10 - 12 funtów na taksówki do pracy i z powrotem (bo nie chciało mi się pedałować na rowerze). Okazało się jednak, że do centrum (a dokładniej - do Ambasady Polski gdzie byłam na wyborach) podwieźli mnie znajomi z Polski, do domu natomiast odwiózł mnie szef. A jeszcze między ambasadą a pracą weszłam sobie do jednej knajpki żeby coś przekąsić na szybko. Zamówiłam frytki zapiekane w serze i Redbulla, jak przyszło do płacenia to sie okazało że wszystko jest za darmo bo akurat mają otwarcie ;)

A dzisiaj... dzisiaj udałam się na moje pierwsze wagary na Cyprze bo jakoś nie chciało mi się czekać 1,5 godziny na uczelni. W zamian udałam się na zakupy. I wiecie co... przeliczając ceny ciuchów na złotówki one są drogie. Ale jak się okazuje że za jedną noc pracy mogę sobie kupić adidasy firmy NIKE albo firmowy płaszczyk na zimę - to oznacza że albo naprawdę sporo zarabiam albo nie jest tu tak drogo ;) w każdym razie już wiem na co wydam następną zarobioną kasę ;) mam też ochotę na jakieś fajne kozaczki ale nie można mieć wszystkiego naraz!

piątek, 19 października 2007

Party in da house

I po imprezie! Wczorajszego wieczoru przez nasz dom przewinęło się ok. 30 osób przeróżnych narodowości. Przybyli m.in:
  • Dwaj Hindusi, którzy jednak większość swojego życia spędzili poza Indiami (np. w Kuwejcie), jeden z nich praktycznie nie zna rodzimego języka. Studiują i pracują tutaj;
  • Oryginalni Hiszpanie - kolczyki w różnych częściach twarzy (dziewczyna), długaśne dredy i szelki (faceci) to ich znak rozpoznawczy;
  • chłopak z Jordanii który większość imprezy przesiedział sam na kanapie;
  • wszyscy mieszkańcy Erasmus House, u których byliśmy na imprezie w zeszłym tygodniu a więc: 3 wesołe Finki, zakręcona Angielka i jeszcze bardziej zwariowany Anglik, Ukrainiec studiujący w Niemczech, typowy Duńczyk (?);
  • Cypryjczyk wychowany w Anglii
  • Trójka sąsiadów zza wschodniej granicy - czyli Litwinów
  • Erasmusi z Polski
Pomimo sporej ilości osób było naprawdę spokojnie i sympatycznie. Tylko 3 osoby przedobrzyły z alkoholem (a żeby było śmiesznie - Polak i dwóch Litwinów). Najdziwniejsze jednak dla mnie jest to, że na koniec imprezy (która trwała do 4 rano) w mieszkaniu było naprawdę czysto, a na stołach zostało jeszcze sporo jedzenia i picia. Wątpię czy po jakiejkolwiek polskiej imprezie można by powiedzieć to samo ;)Ja osobiście zaprzeczałam większości stereotypów związanych z Polakami - wszyscy bowiem uważają że Polacy dużo piją i świetnie gadają po rosyjsku.
Jedynym minusem imprezy była cicho grająca muzyka - niestety nie udało nam się załatwić głośników do komputera. Następnym razem będzie lepiej (bo w to, że będzie następny raz - nie wątpię).

A przede mną "ciężki" weekend: 3 dni pod rząd w pracy a do tego w niedzielę wycieczka do Agia Napy. Nie wiem kiedy to odeśpię... a właśnie: najnowsze info: dzisiaj idę do pracy do nowego clubu. Będę.... BARMANKĄ! Co prawda nie robiłam nigdy żadnego drinka i nigdy nie chciałam pracować za barem... ale co tam ;) pójdę, przekonam się i podejmę decyzję czy chcę pracować w dwóch miejscach. Trzymajcie kciuki żebym nie stworzyła jakiejś wybuchowej mikstury ;)

środa, 17 października 2007

Dzisiaj przybyłam na uczelnię na moim nowym czerwonym rowerku. Na wycieczkę wzięłam też laptopa, żeby zwiedził sobie trochę stolicy. Droga którą pieszo pokonuję w 30 min na rowerze zajęła mi 10, a najlepsze w tym wszystkim było to, że większość czasu nie pedałowałam nawet bo zjeżdżałam z górki. Drogę powrotną zaplanowałam sobie na inną trasę - trochę dłuższą, ale bardziej równinną.

No więc siedzę sobie teraz w Cafeterii i zastanawiam się co robić - początkowo miałam czekać na zajęcia zaczynające się o 16:00, ale chyba jednak z nich zrezygnuję i będę wytrwale zgłębiać tajniki przedmiotu "European Business Environment".

Od przyszłego piątku będę uczyć sie tańców latino. W sumie od dawna juz myślalam o takim kursie w Łodzi, ale jakoś zawsze brakowało mi zapału, czasu i pieniędzy na takie przedsięwzięcie. Tutaj kurs jest za darmo, w dzień który mam wolny od zajęć - więc wszystko mi pasuje.

Pisałam już że mój brat przyjeżdża do mnie 30 października. A Przemek - 19 grudnia, na ponad 3 tygodnie! Więc będzie się działo ;)

Powoli zaczynam się przygotowywać do pisania mojej pracy licencjackiej - zaczęłam oczywiście od poznania na własnej skórze konfliktu - zwiedziłam co nieco i usłyszałam od zainteresowanych stron trochę o problemie. A ostatnio przeglądałam książki w bibliotece - tych związanych z historią Cypru i konfliktem cypryjsko - tureckim jest naprawdę sporo, więc jedyne co muszę zrobić to... przejrzeć je wszystkie, powybierać interesujące mnie rzeczy, pokserować co się da... i zacząć pisać. Drobnostka ;) założyłam sobie jak na razie że będę na to poświęcać każdą poniedziałkową przerwę między zajęciami (1,5 godz). Zobaczymy co z tego wyjdzie!

wtorek, 16 października 2007

Czerwony rower :)

Informuję Was wszem i wobec iż dzisiaj zakupiłam rower! Może nie jest najnowszy i najpiękniejszy, ale mój! Już nie będę musiała pokonywać na pieszo odcinka łączącego mój dom z uczelnią ani jeździć stopem do pracy - rowerkiem śmignę sobie wszędzie.
A mój brat (który przyjedzie 30 października) pomaluje mi go i wtedy będzie już wyglądał jak nowy.
Z innej beczki - w czwartek robimy u nas w domu imprezę. Wczoraj byliśmy u sąsiadów żeby upewnić się, że żaden nie zadzwoni na policję (na ostatniej imprezie policjanci byli wzywani 3 razy chociaż było względnie cicho), dzisiaj zaczęliśmy zapraszać ludzi. Myślę że ok. 30 osób powinno przyjść. Ja od wczoraj ściągam muzykę - większość to rytmy latino i lata 60te, tylko że mamy mały problem - nie mamy głośników oprócz tych, które są w laptopach... ale może pożyczymy ;)

A teraz kończę bo zaraz mamy kolację. Belgowie (a dokładnie Hubert) jest naszym nadwornym kucharzem i codziennie wymyśla coś innego - zapiekany makaron, spagetti i inne cuda, których nie potrafię nawet nazwać.

poniedziałek, 15 października 2007

Lol

Godzine temu kupilam ksiazke za 200 zl.
Bede jej uzywac przez jeden semestr.
Ma ponad 600 stron i 2 razy w tygodniu musze ja przytargac na uczelnie.
Bez komentarza.

sobota, 13 października 2007

Studiowanie po cypryjsku

Cypr zaskakuje mnie na każdym kroku. Ostatnio nie mogę się nadziwić tutejszej edukacji. Otóż szkoła do której uczęszczam - Intercollege Cyprus (od niedawna University of Nicosia) jest szkołą prywatną, podobnie jak moja macierzysta uczelnia w Polsce. Studiowanie wygląda tu jednak zupełnie inaczej, co szczególnie widać po zachowaniu studentów. Na samym początku zdziwiło mnie to, że wszyscy mają książki zalecane przez wykładowców. Ludzie noszą po kilka książek każdego dnia, a każda z nich ma po ok. 400 stron. Na mojej uczelni jest to coś nie do pomyślenia - jedyne książki jakie ludzie mają do książki do nauki języków, a i tak większość osób ma je pokserowane lub ich nie nosi.
Kolejna sprawa: nie dość, że ci ludzie książki mają, to jeszcze ciągle z nich korzystają, co wiem ponieważ od kilku osób chciałam jedną książkę pożyczyć i usłyszałam: Przykro mi ale nie mogę, korzystam z niej cały czas.
Ale to jeszcze nic. Kiedy w końcu udało mi się książkę pożyczyć udałam się do punktu ksero w celu zrobienia kopii (dla niewtajemniczonych: książki są tu w cenie ok. 30 funtów za sztukę, 1CYP= ok. 6,7 zł). Pan mi jednak powiedział.. że może skserować tylko 1/3 książki bo to nielegalne. I jak chcę więcej to potem muszę przyjść jeszcze dwa razy. No po prostu mnie zatkało. Wiem że to nielegalne, ale w naszym pięknym kraju z przekrętów słynących przyzwyczaiłam się już, że wszystko jest możliwe.

No ale wróćmy do edukacji. Wyposażeni w książki studenci chodzą na wykłady i do tego są naprawdę bardzo aktywni. Zadają pytania, mają swoje zdanie i nie krępują się go wyrazić - porównując to wszystko z WSSM czuję się jak na zupełnie innej planecie.
I ostatnia sprawa: wykładowcy. Nie widziałam jeszcze nikogo powyżej 60-tki (nie mówiąc już o tak skrajnych przypadkach jak prof. Iwaniec - studenci WSSM wiedzą o co chodzi). Ci z którymi ja mam zajęcia są młodzi, przyjaźnie nastawieni do studentów i prowadzą zajęcia w ciekawy sposób. Nie ma tutaj żadnych tytułów ani przepaści dzielącej studenta i wykładowcę - naprawdę przyjemnie jest być na takich zajęciach.

środa, 10 października 2007

Leniwie

Jak zawsze korzystając z internetu spędzam czas na tarasie, bo jak na razie tylko tutaj mamy zasięg sieci bezprzewodowej od sąsiada. Delektuję się ciut chłodniejszym popołudniem (zamiast ponad 30 stopni jest pewnie ze 25 a niebo przykryte jest paroma większymi chmurami, z których raczej nic nie spadnie). Czas tu inaczej płynie, tak jakoś bardziej leniwie. Wyciągam się więc na krześle, kładę laptopa na kolanach i upijam łyk chłodnej wody, której z racji na upały piję tutaj naprawdę sporo.

Powoli wdrażam się w styl tutejszego życia. Nie planuję zakupów w środowe popołudnia bo już wiem, że sklepy w ten dzień są otwarte tylko do 13:30 (ale czy ktoś mi wyjaśni dlaczego??). Nie zamierzam sie też wypuszczać na miasto w godzinach 13:00 - 15:00 bo zazwyczaj wtedy wszyscy jedzą lunch. Nie zwracam uwagi na trąbiące samochody, a na pytanie jak mam na imię odpowiadam: Katerina (bo Katarzyna nie wymówią a Kasia brzmi podobnie do "pudełka"). Znam podstawowe zwroty po grecku i w większości potrafię czytać grecki alfabet, co praktykuję na wszystkich możliwych szyldach.Tak jak kiedyś nie docierało do mnie że może być tu tak ciepło, tak teraz nie mogę uwierzyć w to, że w Polsce jest jesień, co trochę pada i jest zimno. Choć na Cypr też już przychodzi jesień... w sklepach dominują już swetry i kurtki jesienno - zimowe, w pracy niedługo będą zamykać ogródek (bo przecież zimno jest..)
W sumie to te upały zaczęły mi trochę doskwierać. O ile leżenie na plaży w taką pogodę to strzał w dziesiątkę, to już piesza wyprawa do szkoły (pół godziny w największym słońcu) już nie jest taką fajną sprawą. Możliwe jednak, że lada dzień będę mieć rower (czekam właśnie na telefon w tej sprawie) - wtedy wyprawy do szkoły będą na pewno przyjemniejsze, tym bardziej że droga którą chodzę w większej części pozbawiona jest chodnika (bo tu prawie wszyscy mają auta więc chodniki im niepotrzebne) i muszę przedzierać się przez krzaki, kamienie i piach...

A tak z ostatniej chwili: dzisiaj wydałam praktycznie cała moją dniówkę na ciuchy... a ponieważ: po 1: po przeliczeniu na złotówki dniówkę mam naprawdę sporą, po 2: wczoraj zarobiłam więcej niż normalnie... to wydałam naprawdę sporo... ale wolę o tym nie myśleć ;)

wtorek, 9 października 2007

Angielski na wyspie

Praktycznie wszyscy mieszkańcy południowej części Cypru mówią po angielsku. Młodzi czy starzy, mniej czy bardziej wykształceni - potrafią się dogadać w tym języku. Jak na razie spotkałam tylko jednego gościa który tego języka nie znał i byłam naprawdę szczerze zaskoczona. Za to w pracy jeszcze nie spotkałam się z klientem, który nie znałby języka. Niektórzy co prawda zaczynali mi składać zamówienie po grecku ale jak poprosiłam o wersję angielską to nie było z tym problemu ;)
Na mojej uczelni większość zajęć odbywa się właśnie w języku angielskim, na zajęcia na które ja uczęszczam chodzi też wielu Cypryjczyków i niektórzy naprawdę świetnie radzą sobie z językiem. Co prawda czasem zaczynają gadać z wykładowcą po grecku ;) ale tylko chwilowo ;)

poniedziałek, 8 października 2007

Agia Napa

I kolejna wycieczka zaliczona, tym razem dwudniowa. Odwiedziliśmy Agia Napę, miejscowość typowo turystyczną z przepięknymi plażami. Działo się dużo!! Pływaliśmy na bananie, na skuterze wodnym, tańczyliśmy w fontannie, kąpaliśmy się nocą w morzu, a w niedzielę płynęliśmy statkiem wzdłuż wybrzeża aż do Famagusty, czyli "miasta duchów". Zresztą sami zobaczcie:
Jedyny minus tej wycieczki jest taki, że wróciłam z katarem i teraz czuję się okropnie. Dzisiaj pół dnia spałam a i tak oczy mi się same zamykają. Ale co tam - jakieś straty muszą być :)

piątek, 5 października 2007

Aktywnie

Witam gorąco z Cypru, na którym dzisiaj na szczęście jest trochę chłodniej niż ostatnio (noo tak, dzisiaj jest TYLKO 25 stopni). Ostatnie dni spędziłam raczej aktywnie. Zwiedzałam i sie bawiłam... ale od początku.

W środę wybrałam się ponownie do północnej części Cypru, tym razem z Olą i kolegami z pracy (z których w sumie jeden jest moim szefem ;)) Tym razem nie przejeżdżaliśmy przejściem w Nikozji, ale pojechaliśmy do Famagusty i tam przekraczaliśmy granicę. Długi odcinek jechaliśmy wzdłuż granicy... w oczy rzucały się opuszczone domy, z których ponad 30 lat temu musieli uciekać Grecy cypryjscy. Widziałam też żołnierzy stojących na budynkach z bronią w ręku... nie był to miły widok. Ale jak się okazało - to było jeszcze nic. W samej Famaguście oprócz przepięknych ruin antycznego miasta również natrafiliśmy na całą opuszczoną dzielnicę, w której kiedyś mieszkali Grecy - wielkie hotele, kościoły, domy - część miasta jest po prostu otoczona drutem kolczastym i nikt nie ma do niej wstępu. Wygląda to wszystko strasznie i bardzo wyraziście przypomina o tym, że Cypr jest wyspą całkowicie podzieloną.

Po wyjeździe z Famagusty pojechaliśmy na sam koniec Cypru - jeśli spojrzycie na mapę to byłam na końcu półwyspu znajdującego się na północnym wschodzie. Czemu akurat tam?? Bo - jak powiedział Kostas - są tam jedne z najpiękniejszych plaż. I zgadzam się z nim w 100%, choć jeszcze nie widziałam zbyt wiele plaż na Cyprze. Ta na której byliśmy była strasznie szeroka, otoczona górami, z krystalicznie czystą wodą i pięknym piaskiem. A jej największym atutem było to, że była zupełnie pusta - oprócz nas było tam może 5 osób. Coś wspaniałego!! Zachód słońca natomiast obejrzeliśmy w innym miejscu, równie cudnym jak wcześniejsze.A w czwartek... na uczelni była impreza dla studentów. Darmowe wejście, darmowe jedzenie (pizza) oraz picie (alkohol i soki). Wątpię żeby na mojej uczelni zorganizowano kiedykolwiek coś takiego. W każdym razie - wytańczyłam się za wszystkie czasy, w międzynarodowym towarzystwie. Koło 12:00 zapakowali nas do busów i zawieźli do centrum, do klubu. I tam się bawiliśmy przez następne kilka godzin. Nie pamiętam kiedy się tak ostatnio bawiłam!

Dzisiaj za to mam luzy, ale to dobrze bo ciągle tylko biegam! Jutro znowu wybywam - jedziemy na weekend do Agia Napy, będziemy sie opalać i kąpać... bajka ;)


wtorek, 2 października 2007

Wiadomości z tarasu

Witam ponownie. Czas szybko płynie, jestem na Cyprze już tydzień czasu, chociaż czuję się jakby minął co najmniej miesiąc - dużo widziałam, wiele zwiedziłam, poznałam mnóstwo nowych osób... Najlepiej mogłam poznać moich współlokatorów więc to im będzie poświęcona moja dzisiejsza notka.Belgowie - Sebastian (na pierwszym planie) i Hubert (na drugim planie). Studiują informatykę, są na ostatnim roku. Będą na Cyprze do Bożego Narodzenia. Z racji na studia nie rozstają się ze swoimi komputerami, pewnie spędzaliby przy nich więcej czasu gdyby nie to, że jak na razie mamy problemy z internetem. od samego początku mam problemy ze zrozumieniem tego co mówią bo mają strasznie francuski akcent i ich angielski brzmi jak francuski. Ale to chyba domena wszystkich ludzi mówiących po francusku - poznałam jeszcze kilka osób tej narodowości i wszyscy mieli ten sam akcent. Belgowie potrafią gotować i w sumie większość dań przygotowywanych w daszym domu jest ich produkcji.Artur, student z Litwy. Bardzo dobrze mówi po angielsku, studiuje turystykę. Lubi chodzić bez koszulki, ogólnie jest bardzo sympatyczny, zresztą jak wszyscy ;)
Vitys, również z Litwy, również student turystyki. W sumie to mało się odzywa, a jak już coś mówi to się śmieje. jako jedyny nie posiada swojego komputera i niestety jest przez to pokrzywdzony, szczególnie jak akurat mamy internet i wszyscy próbują się kontaktować ze światem. Ciągle chodzi w koszulce z napisem "Litwa".
Lina, Litwinka studiująca w Danii. Moja współlokatorka z pokoju. W nocy wydaje strasznie dziwne dźwięki - takie niby chrapanie, przy którym trudno sie usypia. Bardzo dobrze mowi po angielsku i kogoś mi przypomina ale jeszcze nie wiem kogo.

jak na razie mieszka nam się bardzo dobrze, mam nadzieję że będzie tak do końca.

A gdyby ktoś chciałby napisać coś do mnie albo wysłac mi paczkę :P to mój adres wygląda tak:
Kritis Street No. 13
Engomi of Nicosia 2401
Cyprus

Jutro czeka mnie kolejna wycieczka, tym razem do Famagusty, czyli miasta położonego po stronie tureckiej. Znowu będę zwiedzać i się opalać... mniami :)




poniedziałek, 1 października 2007

Pracowicie

Witam po krótkiej przerwie spowodowanej przede wszystkim problemami z internetem. Jak na razie korzystamy z dobroduszności sąsiada, niestety z niewiadomych nam powodów internetu przez większość czasu nie ma... zresztą - na siedzenie przy kompie nie mam zbytnio czasu. Zwiedzanie miasta, wycieczka nad morze, praca - oto czym się zajmuję przez ostatnie dni. Jutro zaczynam też swoje zajęcia na uczelni, więc już wszystko się ustatkuje.

A wracając do wycieczki nad morze: odwiedziliśmy Larnakę, bodajże drugie co do wielkości miasto Cypru, położone 50 km od Nikozji. Postanowiliśmy jechać stopem (5 osób, 2+3). Zatrzymały sie nam dwie młode kobiety które jechały do Pafos (kawałek jedzie się jak do Larnaki, potem się zjeżdża na inną drogę). No ale podwiozły nas po samiuteńką plażę - i w sumie tak tu jest za każdym razem przy łapaniu stopa. Ludzie podwożą nas dokładnie tam gdzie jedziemy, nie ważne gdzie sami jadą. Jak jechałam pierwszy raz do pracy i nawet nie wiedziałam na jakiej ulicy jest bar chłopak zadzwonił do kolegi i dowiózł mnie pod same drzwi.
Ale wróćmy do tematu: leżeliśmy na plaży, kąpaliśmy sie w ciepłym morzu, spotkałam mnóstwo Polaków (nawet nie spodziewałam sie że aż tyle osób z Polski tu spędza wakacje). Wróciliśmy cali czerwoni od słońca... bajka :)

A to na poprawienie nastroju :P
W następnym odcinku: moi współlokatorzy, wrażenia z uczelni i adres do korespondencji :P